Jak to jest w Japonii z tymi kapciami?

 Śniegowe gozaimasu.

Ogólnie od początku roku zdążyłam się dużo nasłuchać rzeczy pokroju : "wszystkie Japońce mają pączki na czołach", "w Japonii każdy kibel gada", "oni tam nie mają liczb!", "ci skośnoocy jedzą wszystko patykami". Jednak największe wrażenie wywarła na mnie opinia rzucona od niechcenia przez jednego ze znajomych :
"Interesujesz się JAPONIĄ?! Przecież oni są jacyś dziwni. Chodzą po szkole w kapciach i mają bzika na punkcie butów." 


Przecież chodzenie w kapciach  po szkole praktykuje się nawet w Polsce. Moja koleżanka, która mieszkała dosłownie półtora minuty od szkoły, często wybiegała z kanapką w buzi, bez kurtki i paputach, w obawie, iż spóźni się na drugą lekcję. Bo na pierwszą zasapała.
Po pewnym czasie ludzie się przyzwyczaili i zaczęli chwalić jej dobór kapciuchów.
No dobsz, ale nie każdemu kapciowi musi towarzyszyć szlafrok i kubek kawy. Chociaż miło by było, to jednak są jakieś granice. Szlafrok nie musi zawsze mieć pasek.




A tak na serio, to w Japonii faktycznie się chodzi w kapciach do szkoły. W sumie nie tyle co w drodze do niej, jak podczas lekcji. Nie będą przecież brudzić podłogi swoimi buciorami, więc zakładają zmienne obuwie. Jednak taki zwyczaj panuje nie tylko w placówkach edukacyjnych, lecz także w hotelach, miejscach pracy, czy podczas zwiedzania. W tym ostatnim przypadku, koledzy Japończycy poczęstują nas jednorazowymi kapciami, które wypadałoby założyć.
W tej ciekawej tradycji nie chodzi tylko o fizyczne zanieczyszczenie pokoju, ale również duchowe. Np. toaleta z natury uważana jest za miejsce brudne, nawet jeżeli została wysprzątana ona na błysk.
Takie podstawowe błędy wybacza się gaijinom(im się wybacza prawie wszystko), jednak gdyby ten błąd zrobił rodowity Japończyk, to miałby przerypane ze strony połowy regionu.

Poza tym to ma również swoje dobre strony. Np. z przedmiotu użytku codziennego, może powstać takie coś :

Ludzie. To są kapcie. Japońskie kapcie.
 
Ale uprzedzając pytania, NIE, nie każdy Japończyk posiada takie papcie xD


Egzorcyzmy Marii

Śniegowe gozaimasu.


 Dzisiaj trochę o najbardziej nieudanym tytule wydawnictwa TAIGA. O ile Pet Shop of Horrors i Walkin' Butterfly się dobrze przyjęły na półkach Matrasów i Empików, to ich kolejny projekt, czyli Egzorcyzmy Marii okazał się takim samym niewypałem, jak próba rozpalenia ognia za pomocą wody.
Motyw przewodni tej mangi?  Mała dziewczynka jako egzorcystka obciążona klątwą, wspierana w trudnych chwilach przez swój harem.



                         Egzorcyzmy Marii


Ostatnimi czasy moce piekielne zaczęły coraz bardziej nękać ludzkość i każda para rąk do pracy jest na wagę złota. W jedynej japońskiej szkole kształcącej przyszłych egzorcystów mają miejsce coraz częstsze przypadki opętań oraz inne niepokojące zdarzenia. Aby temu zaradzić, Watykan wysyła do Tokio jedną ze swoich utalentowanych pracownic. Trzynastoletnia egzorcystka Marylin Crow, zwana Marią, odziedziczyła po swojej sławnej i budzącej strach przodkini, Catherine, nie tylko zajęcie, ale również klątwę, którą na jej ród rzucił demon Azazel - każdy z jej rodu umiera śmiercią nienaturalną w dniu czternastych urodzin. Dziewczyna jest jednak zdeterminowana wygrać tę nierówną walkę i w tym celu zawiera pakt z innym sługą zła, Urielem, który pomaga jej w ciężkiej pracy, jaką jest walka z siłami nieczystymi. Jak Maria poradzi sobie w nowym otoczeniu i co właściwie dzieje się w kraju samurajów?

Ok, zacznijmy od tego, że ja NAPRAWDĘ nie wiem jak koledzy Japończycy wyobrażają sobie religię chrześcijańską. Każda zakonnica nosi rewolwer pod habitem? Jakikolwiek ksiądz musi być od razu egzorcystą? Celibat nie obowiązuje, a w Watykanie mieszka sobie pan, który nazywa się "papież" i wygląda tak :


Dobra, już nie wstawię obrazka, który ukazuje typową, mangową zakonnice, bo to chyba każdy wie, a ja ecchi wstawiać nie lubię, więc... XD
Tak czy siak, dobrze wiemy, iż to jak widzą naszą religię Azjaci odbiega od prawdy. Mimo wszystko, czasami z takich wyobrażeń powstają całkiem ciekawe produkcje. Jednak Egzorcyzmy Marii zdecydowanie do nich nie należą. Opieram się na mandze, gdyż nie grałam w visual novel.
Przychodzi sobie taka dziewczynka obciążona straszną klątwą, która powoduje, iż zginie ona w wieku czternastu lat, jak każdy członek jej rodu. OKEJ. Skoro tą klątwę zapoczątkowała jej przodkini... To jej matka musiała ją urodzić przed czternastym rokiem życia, babcia mamy tak samo, albo tata stwierdził : ,,Hej! Nie ma co marnować życia, mam trzynaście lat, za trzy dni umieram, to jeszcze pozostawię po sobie potomka, aby mógł tak samo cieszyć się czternastoletnią egzystencją!" Trochę to nieprzemyślane, ale raczej nikt nie zwrócił na to uwagi.

,, Mario, ściągnij swe ubranie. Jest przeklęte."
 
Co mnie najbardziej zaskoczyło ze strony fabuły? Nic. Jak już to negatywnie. Opis był bardzo fajny, chyba właśnie przez to poczułam się mocno rozczarowana. Liczyłam na coś więcej, bo przyznam, iż okładka jest niczego sobie. Szkoda, że zawartość już nie taka fascynująca jak obwoluta.
Maria pierwszego dnia pobytu w nowej szkole zawiera nowe przyjaźnie, kłóci się i godzi, śmieje przy herbatce i tp. Ale nie robi zupełnie nic, aby w końcu pokonać tego demona, mimo tego, że został jej tylko tydzień życia. Cały czas prowadzi przyjacielskie rozmowy ze swoim demonicznym przyjacielem, Urielem, vel Ururu(bo tak jest bardziej uroczo), organizuje koleżeńskie wypady z kolegami na jakieś egzorcyzmy, a popołudnia spędza na byciu podrywaną przez tych samych kolegów. Ma do wyboru typ ułożony, typ niegrzeczny, typ uke, typ seme, typ chłodny i typ przyjaciela. Widać, że manga jest na podstawie gry otome. Czasami można tam nawet dostrzec momenty, w których znajdowały się wybory.
A tak przy okazji.
Żeby zostać egzorcystą, to nie trzeba mieć święceń kapłańskich?
A święcenia kapłańskie otrzymują tylko faceci?
A Maria to nie facet, tylko dziewczynka?
Chyba, że ja o czymś nie wiem?
Może lepiej nie wnikać.
Bo jeszcze wyjdzie, że to yaoi.

Parę mocnych zastrzeżeń co do polskiego wydania. Mój egzemplarz posiadał około piętnaście stron odwróconych do góry nogami, które dodatkowo zostały poucinane w niektórych miejscach. Trochę nieprzyjemnie mi było co chwila obracać mangę w jedną i w drugą stronę. No, ale cóż zrobić...
Już nie będę więcej jeździć po słodkiej egzorcystce(albo egzorcyście). Wybór zostawiam Wam, jednak nie nastawiajcie się na zbyt wiele.


 
 
 
 
 
Tytuł : Egzorcyzmy Marii
 
Autor : Yayoi Haruna
 
Liczba tomów : 1
 
Wydawnictwo : TAIGA
 


Trochę z dnia codziennego.

  Śniegowe gozaimasu.


 Co u mnie? A nic takiego... Tylko pokazałam mojemu matematykowi kto tu jest poke masterem, bo wzięta do odpowiedzi potrafiłam idealnie rozwiązać zadanie z podręcznika, a ten facet się jeszcze wtrącał. Wkurzyłam się i powiedziałam : Niech pan siada i patrzy! Na co on zareagował uśmiechem, gdyż myślał, że to żart. Haha. Nope. Zgasiłam go spojrzeniem, a on usunął się w kącik.
Co mu nie przeszkadzało bawić się w internetach, kiedy ja się męczyłam z zadankiem, które w domku trenowałam przez dwie godziny :< Laifu of humanisto is impossibru.

     ***
 
 
Na chemii nauczycielka stwierdziła, że mnie uwielbia, po czym zrobiła kartkówkę.
Też panią kocham.

                                                                                ***


Ostatnio kiedy moja koleżanka jechała do szkoły to musiała jeszcze podjechać z ojcem po inną dziewczynę, którą zwykle odbierali. Dziewczyna wsiadła do ich auta, a Wiktoria(owa znajoma) wyszła z niego, aby zrobić więcej miejsca dla nowej pasażerki, po czym zamierzała przesiąść się do tyłu. Niestety, kiedy jej tata usłyszał, iż drzwi zostały zamknięte, to odjechał zapomniawszy o córce. Wiktoria była pewna, że to żart. Jej koleżanka również, więc nic nie mówiła jej tacie, wierząc, że zaraz się zatrzyma.
Faktycznie, auto zwolniło.
Ale skręciło i wjechało na drogę.
Jego córka stała pod domem, nie mając jak doń zadzwonić, bo plecak został w samochodzie. Piętnaście minut później do szkoły podwiózł ją sąsiad.
.
.
.
Po powrocie ze placówki edukacyjnej, ojciec nawet nie wiedział, że zapomniał Wiktorii.

                                                                                 ***
Kiedy przekroczyłam próg mieszkania mojej korepetytorki z chemii to powitał mnie kawałek ciasta czekoladowego z bitą śmietaną.
Ok. Na takie korki mogę chodzić.

                                                                                 ***

Cztery godziny temu usłyszałam najpiękniejszą piosenkę o pewnej tylnej części ciała jaką kiedykolwiek puścili w radiu.

                                                                                 ***

W Szanghaju zabronili posiadania i spożywania gumy do żucia.
Kichanie zatrzymuje na jedną sekundę wszystkie funkcje życiowe organizmu oraz akcję serca.
Najdłuższe sushi powstało w Rosji.
Człowiek rano jest wyższy o dwa centymetry.

Czyli co robię na geografii zamiast pisać notatkę.



Taki lajtowy pościk :D

Wrzesień

Śniegowe gozaimasu.

We wrześniu podobno zaczyna się jesień. Liście brązowieją, drzewa stają się gołe, a chmury przybierają ciemne kolory. Deszcz powinien nam towarzyszyć bezustannie, a słońce tylko i wyłącznie od czasu do czasu przypominać o swoim istnieniu schowane za szarym niebem.
.
.
.
.
.
.
No kurde, chyba nie.

19 stopni. NAPRAWDĘ?! We wrześniu?! No ok, to się da jeszcze zrozumieć, gdyby te 19 stopni gościło w czasie południa, ale to jest RANEK. Już nie wspomnę jak bardzo się gotuję, kiedy przesiaduję w szkole, gdzie duszno, pył, kurz, a atmosfera niczym w czasie pogrzebu(zwłaszcza przed fizyką). Na WF praktycznie zawsze biorą nas na dwór, abyśmy biegały i zdechły.

Bardziej zrypać się planu szkolnego nie da, więc albo nauczyciele nas faktycznie nienawidzą, albo rzucili przypadkową ilość przedmiotów na tabelkę. Jeeej. Niech ten kto układał nasz grafik dostanie brazylijskiego rotawirusa.

Jesienne porządki zrobione, ale pewnie za dwa dni znowu nasyfię, to jakoś szczególnie się nie przykładałam xD Zaraz zmykam na japoński, a w międzyczasie będę mieć randkę z fizyką, geografią i niemieckim <3

Jakoś ostatnio nie mam weny w pisaniu bloga. Zaczęłam kilka postów, ale cały czas siedzą tam, cichutko w archiwum, jednak zwykle kiedy jestem w ich połowie, to nie mogę dalej ruszyć :/
Blog na pewno jeszcze się ożywi, spokojnie. Po prostu nie potrafię sobie poradzić z robieniem dwóch rzeczy jednocześnie (muszę żyć i odrabiać lekcje).

No to do zobaczenia, niech Was Livaj strzeże.

                                                                                                                                  Śniegowe sayonara.

W zwyczaju siła! - Top 5

 Śniegowe gozaimasu.


 Dobsz, to ja zacznę od tego, że ktoś mnie chyba nie lubi i nasłał na mnie wiadro zimnych internetów przez co na wypad do Poznania zachorowałam na grypę. Sugoi? No i nie mogę pominąć tego uroczego faktu, że jakimś magicznym trafem objawy choroby zaczęły pojawiać się dopiero, kiedy wyszłam z pociągu xD Ale już coraz lepiej, Dygowskie powietrze robi swoje, sąsiedzi dbają oto, abym się nie nudziła(pozdrawiam państwa z naprzeciwka - macie naprawdę dobry gust do muzyki, szkoda tylko, że puszczacie ją w środku nocy), a prognoza pogody jeszcze lepiej działa na samopoczucie, ale mogliby już tak nie kłamczyć, że po tych opadach deszczu będzie tęcza, a kucyki zaczną śpiewać, tylko niech powiedzą tą cholerną prawdę, że z chmur będzie się lać niczym krew po oderwaniu nogi, bo kurde, już chyba piąty raz nie wzięłam parasola.
 Ale do rzeczy.
 Albo nie.
ZGŁASZAM OFICJALNY HEJT NA POGODYNKI.
Ok, teraz mogę przejść do tematu posta.

Każda kultura jest inna, a we wszystkich krajach panują odmienne zwyczaje. W Niemczech mają święto piwa, w Polsce trwa ono prawie cały czas, we Francji mają co minuta jakieś strajki, a w Szwecji robią rybę duszoną w śmietanie.No dobsz, a jakie nietypowe zwyczaje panują w Kraju Kwitnącej Wiśni? Tj. nietypowe dla nas, dziwadeł z niebieskimi oczami - gajdzinów.

 1. Ale ma pani małą twarz! 

Na tego typu komplement gajdzini nawet nie wiedzą jak zareagować. Oburzyć się, zarumienieć, popłakać? Bardziej to drugie, bo Japończycy uważają małe twarze za piękne. Idealna uroda w Kraju Kwitnącej Wiśni, polega na posiadaniu drobnej twarzyczki w kształcie litery V.
Fan Bingbing
Dziewczyna widoczna na zdjęciu posiada cechy, które chciałaby mieć prawie każda Japonka, drobną twarz, małe usta, duże oczy i porcelanową skórę. Więc jeżeli usłyszycie, że Wasza mordka jest mała jak orzeszek, to macie się cieszyć niczym koń z marchewki XD

2. Zero punktów za poprawne odpowiedzi!

Dziwnym zwyczajem w Japonii jest to, iż za poprawne odpowiedzi zamiast standardowego "ptaszka" dostaje się kółeczko. A narysowane w szybkim tempie przypomina zero. Kiedy moja sensei pierwszy raz sprawdziła moje ćwiczenia z japońskiego, to miałam takie : "WTF, czy naprawdę jestem tak beznadziejnym przypadkiem, że nawet wpisywanie słówek w okienka mam źle?". A potem się dowiedziałam, iż jednak wszystko mam dobrze, tylko Japończycy postanowili sobie potrollować i zamiast ptaszka dają zero. Wiem, problemy trzeciego świata XD
3. Grupa krwi prawdę powie ci
 
Japończycy to przecież poukładany naród, pozbawiony zabobonów(nie mówimy tutaj o uprzedzeniu do turystów xD), ale w tym towarzystwie praktycznie każdy ludzi zadać przy pierwszym spotkaniu pytanie :
"Hej! Jaką masz grupę krwi?"
---A może byś się najpierw przedstawił niewychowany japońcu ty?!---  <<--- tak pomyśli Europejczyk.
Ale!
W obronie naszej niebieskookiej rasy, powiem, że w Europie na porządku dziennym są pytania pokroju "Jak się nazywasz?", a w Japonii : "Hm, czy ty przypadkiem nie masz AB?".
To rodzaj pewnej zabawy mającej na celu przełamać pierwsze lody. Jeżeli spotyka się kilkoro nowych ludzi, to zgadują oni po kolei jaką ich kolega ma grupę krwi. Na podstawie czego się opierają?  Każdy Japończyk ma przecież diadem Sailor Moon i za jego pomocą czytają myśli towarzysza. 
 
Według tej zabawy  :
 
 - Osoby z grupą A są ułożone, spokojne i opanowane. Nie brakuje im ambicji, często swoją perfekcyjnością onieśmielają innych. Często tłumią w sobie emocje, ani nie ulegają presji. Nie lubią być otaczane przez osoby o odmiennej grupie krwi.
 
- Osoby z grupą B są kreatywne, optymistycznie nastawione do życia, posiadają pozytywne podejście do wielu spraw. Z pozoru są towarzyscy, odważni, mili i pełni energii, ale tak naprawdę kryją w sobie swoje prawdziwe "ja".
 
- Osoby z grupą 0 to urodzeni przywódcy, oraz liderzy. Działają według własnych przekonań, są pewni siebie i ambitni. Do wielu rzeczy podchodzą spokojnie, mając pewność, że prawie każdy problem da się rozwiązać. Lubiani przez społeczeństwo, często troszczą się bardziej o innych, niżeli o siebie. Tak samo jak w grupie A często tają swoje prawdziwe uczucia. Ja mam grupę 0 i kij, praktycznie nic z tego do mnie nie pasuje. Gdybym była liderem, to współczułabym mojej grupie. A połączenie słów "Yuki" i "spokój" w nieciekawej sytuacji to oksymoron.
 
- Osoby z grupą AB są najwrażliwsze i najbardziej zdolne do empatii. Lubią towarzystwo swoich przyjaciół, bardzo im na nich zależy, ale czasami potrzebują trochę samotności. Obchodzą się bardzo delikatnie z innymi ludźmi, przez co mają duże wymagania wobec samych siebie. Inaczej traktują ludzi obcych, inaczej znajomych.
 
4. Minimalna przestrzeń
 
 
No nie no, ja rozumiem, że większość z nas w swoich rodzimych domach nie posiada jakichś super giga wielkich pokoi, tylko standardowo miejsce na łóżko, biurko, szafę, może komuś się trafił większy pokój na poddaszu. Ale. Ale. Ale. Japonia.
Pokój przedstawiony powyżej na zdjęciu nie jest w sumie taki mały, jak dla jednej osoby.
Jednak co by było, gdyby ten pokój był całym mieszkaniem?
No, tak jest.
Japończycy nie mają dużych wymagań, takie przeciętne gniazdko dla jednej osoby to tylko kilka mat(w tym kraju wielkość powierzchni liczy się za pomocą mat tatami). Chyba żaden Japończyk nie ma trzy pokojowego mieszkania, które grzałby tylko on i jego partner. Zupełnie inaczej, niżeli w europejskich standardach, gdzie na męża, żonę i trójkę dzieci przypada cały domek jednorodzinny, a w Japonii małe mieszkanko. No, ale głowa do góry, nasi przyjaciele inaczej podchodzą do praktycznie każdej sprawy, więc problem z tym możemy mieć tylko my, wynajmując mieszkanie, jednak po przyjeździe na miejsce okazuje się, iż walimy głową w sufit, a na spoczynek przypada nam połowa pokoiku.
A właśnie taka ciekawostka, że w tradycyjnym stylu posiadamy futon, czyli tak jakby przenośny materac z kołdrą i poduchami, który rano chowamy do szafy, a na jego miejscu rozkładamy stolik. Minimum przestrzeni - maksimum wykorzystania.
 
5. Przepraszanie
 
Wiemy, jak to jest, kiedy w Polsce mamy wypadek. Żadna strona nie chce się przyznać, ani tym bardziej przeprosić za szkody. W KKW(kraj kwitnącej wiśni xD) po stłuczce obie strony wychodzą zaaferowane z samochodów, przepraszają siebie nawzajem i biorą całą odpowiedzialność. Oczywiście nie oznacza to, że każdy z uczestników wypadku jak najmocniej pragnie wziąć na siebie winę i ponieść karę finansową, ale to tylko taka formalność, przyzwyczajenie, gest? Nie wiem jak to ująć. Na pewno w trakcie opowiadania tej historii znajomym każdy z panów obwiniałby innego, ale przy towarzyszu stłuczki miałby kamienny wyraz twarzy z poczuciem winy wlepionym w oczy. Cóż, zawsze to milsze, niżeli wzajemne obrzucanie siebie obelgami, jak to robią nasi rodacy.
 
 
Tak się przyjęło. Np. kiedy ktoś na nas wpadnie w trakcie drogi do spożywczaka, to natychmiast przeprosi, a jakbyśmy byli Japończykami to zrobilibyśmy to samo :
- Przepraszam!
 
- Nie, to ja przepraszam! 
 
Or something like that.
 
Japonia to taki świat, gdzie dziwne rzeczy praktycznie nie istnieją. Gdyby w środku Tokio wylądował kosmita, to przechodzący obok salaryman pochwaliłby go tylko za świetny cosplay i odszedł nie przejmując się niczym. Ale to właśnie jej urok. Mimo tego, iż Japończycy wychodzą na mocno poukładanych, surowych dla siebie i wymagających, to według mnie ich wyobraźnia jest ogromna.
Dobra zbaczam z tematu, pora chyba w końcu pójść spać o normalnej porze. Wczoraj próbowałam, ale coś się nie udało (pozdrawiam mysz ze strychu), więc jakoś o drugiej schodziłam jeszcze po ciastka do kuchni, żeby uciszyć głoda.
 
                                                                                                              Śniegowe sayonara!

Kim jest w końcu ten otaku?

 Śniegowe gozaimasu.

U mnie wszystko w porządku, naprawdę nie musicie pytać spadajcie siły nieczyste, które skazują mnie na samotne opróżnianie nutelli w pokoju.

Ok więc. Nie będę się zbytnio rozpisywać na wstępie - chciałam tylko pozdrowić mojego najukochańszego Samsusia z naprawy ! Trzymaj się dzielnie maleńki, pańcia wierzy, że operacja się uda! Daj z siebie wszystko i wróć do mnie z działającym gniazdem oraz kartą. Nawet jeżeli się nie powiedzie... Będę Cię pamiętać.

Tak, chodzi o telefon. Coś nie halo? ;-;

 Dzisiaj chciałam poruszyć troszeczkę drażliwy temat. Większość osób interesujących się anime i mangą jest na niego wyczulona. A mianowicie : Kim są ci otaku?
Prawdziwi pasjonaci animacji i kultury japońskiej, mangowcy, obsesyjni fani, mangozjeby, czy pokemony? Postaram się dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie.
Wyrażona w poniższym tekście opinia jest subiektywna i prezentuje moje własne zdanie.

Otaku (jap. おたく lub オタク) – środ. miłośnik japońskiej popkultury, głównie anime, mangi i gier komputerowych. Termin stosowany głównie przez środowiska miłośników japońskiej popkultury jako określenie miłośnika takowej, aczkolwiek spotkać można się również ze znaczeniem rodzimie japońskim, określającym osobę przejawiającą obsesyjną fascynację, zazwyczaj powiązaną z fandomem mangi i anime.
Źródło - Wikipedia 

Otaku w Kraju Kwitnącej Wiśni - kiedyś i dziś.


Otaku - dosłownie, z j. jap. "fan".

 Przyjrzyjcie się końcówce ostatniego zdania, które pochodzi od mądrości cioci Wikipedii. Otaku to osoba, która wyraża obsesyjne zamiłowanie do kultury A&M, a kogoś takiego spokojnie można nazwać fanatykiem. Tak uważa większość ludzi płytko zagłębionych w temacie. Są oni wierni japońskiej tezie, którą kiedyś usłyszeli, bądź gdzieś przeczytali. No dobrze, skoro mamy być wierni tej teorii, to zobaczmy jak to aktualnie funkcjonuje w Japonii.
 Faktycznie, kiedyś słowo "otaku" powodowało na twarzach japońskich gospodyń skrzywienie, a w oczach młodych studentek zaczynała gościć trwoga. Miało miejsce parę zabójstw związanych z "miłością" do pewnych tytułów, a owi otaku wzorowali się w tych morderstwach na swoich ulubionych bohaterach. Nie wiem jakie mangi czytali, że posuwali się tak daleko, bo coś wątpię, aby w Sailorkach tryskało krwią, ale w Europie nie raz, nie dwa się zdarzyło, iż jakiś miłośnik literatury wzorował się na morderstwach ze swojego ukochanego kryminału.
  Dzisiaj określenie "otaku" Japończykom kojarzy się z zamiłowaniem, nadmierną pasją, nieróbstwem, hikkimori, bezrobociem, kocimi uszkami, lenistwem,  meido cafe i tp. Ogólnie oddawaniu się swojemu hobby, zamiast podciągnąć gacie i ruszać do roboty. Może ono powodować marszczenie brwi u pani Yamady, ale następną reakcją nie będzie wyciągnięcie palca wskazującego i miliony obelg pod adresem tego fana, tylko westchnięcie i lekkie pokręcenie głową.


Określenia  zmieniają się z czasem, nie tylko w Japonii, ale i na całym świecie. Pokolenia się wymieniają, każde ma inne zdanie na temat pewnej grupy społecznej. Strasznych zabójców zastępują nastolatki w strojach pokojówek grające do drugiej w gierki otome zamiast wziąć ten podręcznik i pouczyć się do testu. Ale czy jest w tym coś złego? Każdy ma swoją pasję. Jedni po nocach rysują komiksy, mimo tego, że następnego dnia mają maturę z polskiego, inni do piątej grają na perkusji. Kto co woli.

Otaku w Polsce - pasjonat kultury i animacji japońskiej, mangozjeb, pokemon, czy zwyczajny mangowiec? 

No, okej. Wiemy już jaka jest sytuacja w Kraju Wschodzącego Jena, ale warto by się troszkę zainteresować Polską. Kim są otaku wywodzący się z plemiona Polan?
 Od wielu osób niezorientowanych w temacie słyszymy wulgarne określenie "mangozjeb". Czysta złośliwość, czy może sami sobie na nie zapracowaliśmy? Człowiek człowiekowi nie równy. Każdy charakter jest inny. Tego nie da się określić od tak. Ale pomyślcie, obok kolejki na jakiś konwent przechodzi "normalny", przeciętny człowiek. Załóżmy, że żyje on programami pokroju Dlaczego ja?, Trudne sprawy, a jego ulubionym zajęciem jest cykanie sweet foci na facebooka. No dobra, przechodzi sobie, a obok niego grupa dziewcząt piszczy i podskakuje na widok plakatu jednej z ich koleżanek z wizerunkiem Leviego. Człowiek uniesie tylko jedną brew do góry, zrobi dziubek i odejdzie rozpowiadając wszystkim ze swojego "gatunku" kogo spotkał na ulicy. Ogarniając tylko i wyłącznie rzeczownik "manga"(bo "anime" kojarzy mu się z "animal planet") powstają takie ambitne określenia mające na celu urazić fandom.


 No dobra, rozumiemy - tutaj przypadek pojawienia się złego człowieka, w złym miejscu i w złym czasie. Ale co kiedy swój obraża swego? Niektórym z naszych towarzyszy nie podoba się(żeby nie używać mocniejszych określeń) postawa ludu na konwentach. Głównie dziewcząt. Wiele razy spotykałam grupki płci pięknej, które okazywały swoje nadmierne zainteresowanie pewnym wokalistą grupy K-popowej, czy Sebastianem Michaelisem za pomocą głośnych pisków i krzyków - to może zniechęcić do siebie wiele osób z tego samego grona, co owe panienki. Osobiście mi one nie przeszkadzają, należę do tych ludzi co wiele tolerują. Ważne, aby ten człowiek przy bliższym kontakcie nie był tak samo piskliwy i podekscytowany jak podczas spotkania ze swoim idolem ;)
 Kogo możemy nazwać pasjonatem? Kogoś kto trwa w tej fascynacji do Japonii od lat. Nie interesuje się jedynie animacją, ale również kulturą kraju skąd wychodzą te genialne serie. Czyta książki na ten temat, zagłębia się w tradycję, jak również historię. Ktoś kto stara się dowiedzieć jak najwięcej i odczuwa z tego wielką przyjemność. Czyta mangi, ogląda anime, jeździ na konwenty gdy ma taką możliwość, odróżnia visual novel od light novel, a w kuchni próbuje sam zrobić gorące miso. Pasjonata trwa w swojej miłości do Japonii nie zważając na opinie ludzi z zewnątrz, po prostu oddaje się temu co uwielbia. Cały czas jest zakochany w tym dalekim kraju mimo tego, że nigdy go nie odwiedził z powodu braku niezbędnych środków. Pasjonata to ktoś taki, kto jest w stanie coś poświęcić dla tego znaczącego hobby. To nie jest obsesyjny fan. To po prostu osoba, która odczuwa radość żyjąc Japonią mimo tego, iż oddalona jest od niej tysiące kilometrów. I takich ludzi znam bardzo dużo. Nie tylko mangowców, ale tancerzy, wokalistów, aktorów, recytatorów, rysowników, czy pisarzy. Każdy z nich żyje swoim własnym światem, który mimo tego, że być może fizycznie daleki, a jednak cały czas blisko duchem.


  No dobra, to jak jest z tym określeniem "otaku" w Polsce? Coraz bardziej się rozmywa negatywne znaczenie tego wyrazu. Mimo tego można napotkać ludzi, którzy nie życzą sobie być tak nazywani mimo zainteresowań. Mam wrażenie, że w Europie przywłaszczyliśmy sobie to słówko i nadaliśmy mu zupełnie nowe znaczenie - nie określa ono już tylko jednego człowieka, ale naszą całą społeczność. Jest ono łatwiejsze w wymowie niżeli "fan mangi, anime oraz kultury japońskiej". Wystarczy powiedzieć "otaku". Japonia co innego, Polska co innego. Wątpię, aby w naszym kraju co drugi mangowiec był gotów poświęcić swoją koleżankę dla jakiegoś shinigami, aby zyskać Death Note'a. Według mnie w Europie otaku to po prostu ktoś kto siedzi w tym całym zwariowanym fandomie A&M. Może być on pasjonatem, albo zwykłym fanem. Po prostu bierze czynny udział w gronie takich jakich on, a wolne chwile poświęca na oglądanie anime, czy czytanie mangi. Nie musi zaraz kupować yukaty i lecieć do Japonii na jakieś matsuri. Po prostu - ma to lubić i mieć na koncie kilkanaście ulubionych tytułów ;)

                                                                                                                              Śniegowe sayonara

Książę Piekieł - czyli atomy bogiem, a nauka nałogiem.

Śniegowe gozaimasu.


  Już trochę mniej płaczę za obozem, ale coś czuję, że tęsknić będę cały rok. Trzeba to przeboleć. Na szczęście jakiś geniusz wynalazł czekoladę. Niestety inny geniusz, wynalazł kalorie... xD
No cóż, żyć trzeba. Normalni ludzie topią smutki oglądając Chucka Norrisa na Animal Planet, inni brazylijskie telenowele nakręcane w Niemczech z czeskimi aktorami. A otaku? Otaku oglądają anime i czytają mangi. Zwłaszcza wiele z nas ma ciekawe tendencje dobijać się mimo smutnego humoru, jakimiś dramatami, czy okruchami życia, albo co gorsza po raz kolejny oglądając Clannad'a.
Do wszystkich co mają podłe nastroje - nie smutać tam, tylko brać się za Makai Ouji - Devils and Realist! 





Makai Ouji : Devils and Realist
 
 Historia obraca się wokół Williama, potomka arystokratycznej rodziny posiadającego niezwykłą inteligencję. Pewnego dnia jego wujek, za sprawą nieudanego przedsięwzięcia, traci praktycznie cały swój majątek. Obawiając się, że dobre imię jego rodziny zostało zszargane, William wraca do swojego domu razem z towarzyszącym mu lokajem, mając na celu znalezienie cokolwiek co można by sprzedać i choć trochę podreperować rodzinny budżet. Przeszukiwanie posiadłości owocuje odnalezieniem podziemnego pokoju wybudowanego tam przez jego przodków. Znajduje się tam magiczna pieczęć, dzięki której naszemu bohaterowi nieświadomie udaje się przywołać demona. Istota ta informuje go, że jego imię brzmi Dantalion i wyjawia, iż William jest tzw. desygnatorem, osobą posiadającą prawo do wyznaczenia następnego władcy świata demonów.

   No dobra. Już widzę te agresywne tłumy, którym opis Makai Ouji nasuwa na myśl połączenie Pandora Hearts z Kuroshitsuji. Posłuchajcie mnie przyjaciele. Demony i lokaje nie występują jedynie w tych dwóch tytułach T-T Uwierzcie... Naprawdę. Książę Piekieł to bardzo dobry tytuł, który wraz z postępem akcji wyrywa się ze schematów i tworzy zupełnie nową, oryginalną historię.
Poza tym tam są bisze.
 William Twining to bardzo mądry, a zarazem inteligentny młodzieniec. Ze wszystkiego ma najlepsze wyniki - można by rzec, iż to typowy główny bohater animca. Zwłaszcza jeżeli siedziałby w ostatniej ławce od okna - to już w ogóle byłby idealny schemat. Ale NOPE. Z tego co pamiętam, William nie siedzi w ostatniej ławce, a w jego klasie nie ma okna. Do rzeczy. Chłopak ma wielkie ambicje, przede wszystkim marzy mu się kariera sławnego polityka i dołączenie do śmietanki towarzyskiej. Pewnego razu przyszedł czas na opłacenie czesnego, jednak wujek troszkę zaniechał swoje obowiązki i nie nakarmił szkoły tą magiczną sumką. No to Will udaje się do stryjaszka, a stryjaszka ni ma. Jest tylko lokaj, goły dom, demony, ściany, ogródek z pomidorami i... Głównie chodzi o demony. Lecz tego nasz bohater nie uznaje, gdyż jak to sam określa, jest  "dziedzicem epoki oświecenia", czyli stuprocentowym ateistą, którego życiem jest nauka, a demony, nawet jeżeli stojące przed nim - pozostają dla niego czystą fikcją.
   ,,Jeżeli ryby ci nie smakują - jedz ciastka. Logiczne."
  Postacie w Makai Ouji może i mają jakieś cechy, które podporządkowują je do pewnego typu, jednak widać, iż autor postarał się przy tworzeniu głównych oraz drugoplanowych charakterów. Żaden z bohaterów nie ujawnia nam swojej osobowości na zawołanie, lecz odkrywa ją z każdym odcinkiem/chapterem coraz bardziej i bardziej. Nawet jeżeli kogoś nie zainteresuje fabuła, to przy tej historii będą go trzymać barwne postacie, których jest dosyć sporo, a każda oryginalna i na swój sposób wyjątkowa. Manga tak samo jak anime cierpi na deficyt kobiet, ale dla mnie to nie problem. Nie jest to ani biszówka, ani harem, więc scenek o męskiej przyjaźni i świecenia torsem niczym reflektorem podczas koncertu nie będzie. Oczywiście pojawia się tam czasem płeć piękna, jednak sporadycznie. Powód jest taki, iż akcja dzieje się w męskim akademiku, a po co komu grono delikatnych dziewcząt, kiedy uwagę przykuwa Sytry? *q*
 W trakcie historii przeplata się motyw aniołów, demonów, chrześcijaństwa, Starego Testamentu, oraz króla Salomona. Dla fanów gatunków fantasy, nadprzyrodzone - serdecznie polecam. Ci którzy mniej więcej ogarniają kim był Gilles de Rias, a po wyjściu z kościoła pamiętają kto to archanioł Gabriel - też może się spodobać.

                                                                      
\
 Mimo tego religijnego wątku oraz użycia wielu postaci historycznych, to wiedzmy jednak, iż większość Japończyków to shintoiści, więc wszystko nie będzie w stu procentach zgodne z prawdą... Natomiast autorom idealnie udało się połączyć te wszystkie składniki i dodać do nich komedię. Kiedy oglądałam Makai Ouji nie mogłam powstrzymać śmiechu w niektórych momentach. Najlepsze jest to, że mangaka buduje więź pomiędzy postaciami, a odbiorcą, dzięki czemu zwroty akcji, jak również zabawne sceny odbieramy dwa razy bardziej.
 Kreska. Powiem Wam, że mi się naprawdę podoba. Nie jest specyficzna, przesadzona, ani zbyt słodka. Po prostu ładna, estetyczna, ciesząca oko. W mandze dwadzieścia razy lepsza niż w animcu. Sposób dopracowywania szczegółów i wymyślne stroje bohaterów faktycznie przypominają mi trochę Yanę Toboso, autorkę Kuroshitsuji. Jednak tym lepiej - niektóre kadry wyglądają jak pojedyncze dzieła sztuki. Na tła nie zwracałam uwagi, co świadczy o tym, że nie wyróżniają się tak mocno jak design postaci, ale mimo wszystko akcja rozgrywa się głównie na terenie szkoły, przez co rysownik nie miał okazji, aby wykazać się w tej dziedzinie.
 Muzyka w anime była przeciętna. Opening nawet ciekawy, jednak według mojej osoby mogli się bardziej postarać. Zwalmy wszystko na niski budżet  (z całym szacunkiem dla niższych ludzi z którymi ostatnio rozmawiałam - może i jesteście mniejsi ciałem, ale wielcy duchem!)!
 Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Polecam tą serię tym, którzy lubują się w kryminałach/fantasy/teologii/komedii/tajemnicach/ciastkach/ładnej kreski/biszach. 
Seria została wydana przed Studio JG, pdt. Książę Piekieł. Niedługo na półkach empików pojawi się drugi tom, a cała manga w Japonii jest cały czas kontynuowana, ma jak na razie 8 tomów.

 


  •  Typ widowni : shoujo


  •  Rok produkcji : 2013


  •  Gatunek : akcja, fantasy, komedia


  •  Tematyka :  demony


  • Status : zakończone(anime)


  • Studio : Dogakobo

Dlaczego warto?
Bo w klasie nie ma okna.

                                                                                                                         Śniegowe sayonara.

Otaku podbijają Zieleniec!

  Śniegowe gozaimasu.


  Sadystyczna dziewczynka z chińską ksywką(jak to uważają moi drodzy koledzy z RPG), wróciła do domu, po genialnej wyprawie za kołobrzeskie mury. W środku przepełniona krwią i bardzo ważnymi narządami pokroju wątroby, czy śledziony, ale zwłaszcza tęsknotą za swoimi ukochanymi towarzyszami z polskiej Japonii... (czyt. Zieleńca)
  W dzisiejszym poście chcę powylewać trochę żali. Wiem, jakież to oryginalne - smutać jak cała reszta obozu. No, ale serio... Nie jestem z lodu (tylko ze śniegu, a śnieg ma mega dużo feelsów!) , żeby nie reagować na rozstania.
  Na samym wstępie(hehe, ja i moje wstępy długości połowy wpisu) chciałam pozdrowić wszystkich którzy czytają mojego bloga! W trakcie wyjazdu dowiedziałam się, że liczba moich czytelników przekroczyła siedem, więc dzięki Wam za to! m(__ __)m   Nie będę wymieniać nickami, bo jeszcze przez przypadek kogoś z tego wielkiego grona pominę, ale to ogromna radość, że niektórzy są tak uodpornieni, iż sięgają po te wypociny.

Mimo wszystko ten blog nie jest w stu procentach poświęcony na wylewanie moich uczuć, więc będzie reklama dla obozu. Czy dobra, czy zła, to się dopiero przekonamy ;)

 

 Obozy OTAKU bt ORION
 Obóz ten jest skierowany w stronę fanów Brody i darcia gardeł. Jednak z otwartymi ramionami przyjmiemy też miłośników Trzech Braci Dango, oraz kartonowej nawalanki. Dla uczestników zostały przygotowane różnorodne zajęcia mające na celu rozwijanie kreatywności, jak również sztuki samoobrony przed Zygmuntem. Największą popularnością cieszą się warsztaty z machania bokenem gdzie popadnie, Drogi Do Stołówki i rysowania biszy jako stickman'ów. Ci, którzy są fanami męczących wycieczek, serdecznie zapraszamy na Misję Otakuzacyjną do Duszników. Podczas tej pieszej wędrówki będziemy obezwładniać przechodniów openingiem z Mirrai Nikki i siłą przekonywać ich, aby zostali otaku. Jak widać dobrej zabawy nie ma końca! Dodatkową atrakcją jest możliwość dokarmiania(legalnie!) kadry w trakcie posiłków. Czas Wam umili sąsiadujący niedaleko obóz RPG, który nie omieszka się trzymać od naszego campa jak najdalej po prostu z niewiadomych przyczyn są przekonani, że pomyliliśmy Zieleniec z ośrodkiem dla osób z zaburzeniami. Serdecznie zapraszamy na obozy organizowane przez nasze biuro!

 Pisałam z pamięci, opis praktycznie zgodny z tym co jest napisane na stronie. Dodałam jedynie parę słów od siebie...

 W trakcie pobytu miałam okazję wziąć udział w zajęciach wokalnych i przekonać się, że kariera piosenkarki nie jest mi pisana, co innego świetlana przyszłość fałszerza na Ultra Starze.
 Stalkowałam kartki na których rysowała Razuri - to w przeciwieństwie do zajęć wokalnych, które mocno uwydatniały moje niedoskonałości(to nie wina Cele, ale moich strun głosowych - bardziej nadają się do wydziergania z nich czapki, niż do śpiewania), zagrzało mnie do działania! Odkąd wróciłam zabrałam się za rysowanie i ćwiczenie póz!
 Dowiedziałam się, która to lewa, a która to prawa na zajęciach z iaido(nie martwcie się - już zdążyłam zapomnieć) i poczuć się jak samuraj pod dobrym okiem Haji-sensei.
  Wzięłam udział w LARPie, który był naprawdę ciekawy(pięć osób popełniło samobójstwo, kilka się hajtnęło, parę zginęło z rąk jakiegoś ronina, a jeszcze inni wypłynęli sobie do Portugalii). Dostałam genialną rolę, a przydzielanie jej wyglądało mniej więcej tak :
MG: Dobra, słuchaj. Twoja postać jest wredna, złośliwa, najwięcej kombinuje i wszystkim działa na nerwy. Ma zabić swoją siostrę i przejąć władzę w klanie. A po drodze może sobie wydać córkę za mąż.  Podoba się?
Ja: W stu procentach.
Poza tym bawiłam się w kucharza klejąc onigiri i farbując przepyszne dango. Wiecie co powiem? FRAJERZY KTÓRZY NIE DOCENIAJĄ SOSU MITARASHI Z CHLEBEM. Aczkolwiek z dangusiami też jest genialny. Ogólnie jedzenie jest wspaniałe.
 I czo tam jeszcze? Prelekcja o demonach japońskich, czyli twoja żona jest żurawiem, teściowie to drzewa, a najlepszy przyjaciel okazał się borsukiem. Ach ta Japonia.
Gdybym miała wymieniać jeszcze inne atrakcje jakie spotkały mnie na tym obozie, to myślę, że blogspot by się wkurzył za zużywanie zbyt dużej ilości internetów. Ale naprawdę. Było genialnie.
 +Byłam na warsztatach z Magic : The Gathering. Dostałam starter. Zagrałam. Wygrałam. Poszłam do innego stoliczka. Przegrałam. Ale i tak z dumą przez pół obozu dzielnie udawałam, że wszystko w tej grze rozumiem. Bardzo polubiłam.

  Na koniec parę zdjęć z tych szalonych dwóch tygodni. Chyba jakieś zieleńcowe kami się na nas pogniewało i przez większość czasu mieliśmy kijową pogodę(ciocia Botari wykrakała), ale dla fanów Boku no Dango San Kyoudai nie był to szczególny problem. Cieszyliśmy się Wi-Fi w Mieszku jak na prawdziwego Otaku przystało.


Wycieczka do Dusznik - integruje najbardziej. Tam każdy jest sobie równy. Tam każdy tak samo ze zmęczenia wala się na asfalt.
 
 

Kalambury.
Mówcie co chcecie, najlepsze były na czwartym slocie (100kłos if u know what I mean).

Pierwsza pomoc i logiczne wytłumaczenie.

Kaligrafia. Tusz na twarzy power.

Do nauki trzeba mieć odpowiednie podejście. Z chrupkami każdy nauczył się obsługiwać pałeczkami w pięć minut(byli tacy co w SIEDEM minut zjedli zanim się nauczyli, ale ciii).

Warsztaty kulinarne. Po nich nasz obóz uświadomił sobie, że zamiast fotosyntezy przy świetle laptopa, można zejść na dół do kuchni, zagotować ryż i zjeść małego króliczka! (nie miało to zabrzmieć groźnie xD)

Oto ja i Alice... Dwie zdrajczynie, które poszły do obozu RPG malować figurki. Miny erpegowców, kiedy moja towarzyszka wystrzeliła z pytaniem A gdzie macie różowy?, były tak piękne, że mogłam zrobić zdjęcie i powiesić nad łóżkiem.

Dobsz, to naprawdę końcówka. Serdecznie pozdrawiam trollową kadrę(zasługuje na to określenie, po tym co zrobiła na cosplay'u), szalonych mangowców, cały Stokłos, Zygmunta ze strychu i budyń z duszą. Naprawdę, długo o Was nie zapomnę. Będę tęsknić przez cały rok. Może uda mi się wbić na zimowy.
 Post przepełniony masą tekstu. Pisany klawiaturą i łzami.

                                                                                                                     Śniegowe sayonara.




Opalanie jest tak samo zdrowe, jak skok w ogień.

 Śniegowe gozaimasu.

  Dzisiaj chciałam poruszyć dosyć wrażliwy temat, w którym nie jestem ekspertem, ale od kilku lat się w nim trochę orientuję. W dodatku ostatnimi czasy wiele osób zmusza mnie do obrony swoich racji. Na pewno ten post nie będzie pasować do reszty wpisów na blogu, jednak zależy mi na nim, a skoro jest to Manganian Randomu, to random obowiązkowo - jedna wielka mieszanka.
Więc jaki temat dzisiaj poruszę?


Opalenizna w Europie


 Dobsz, moi drodzy. Wiele z Was pewnie zachciało w te piękne, słoneczne dni, poleżeć na balkonie, bądź na plaży i złapać mnóstwo promieni słonecznych, przy okazji zmieniając kolor swojej skóry na karmelowy. W Europie opalanie się jest bardzo popularne, uważane za nieszkodliwe, a nawet korzystne. Niektórzy czytając ten post mogą mnie uznać za nadwrażliwą, ale proszę uwierzcie mi.
Zdrowa opalenizna nie istnieje. I doskonale o tym wiedzą Azjatki, jak i Azjaci ze wschodu.

  Dlaczego tak prosto z mostu? Bo jestem pewna swoich przekonań. Bujdy o tym, iż słońce dostarcza nam olbrzymiej ilości witaminy D doprowadzają mnie do szału - więcej jej zaczerpniemy z łososia, czy dyni, niż promieni słonecznych. A tutaj taki ciekawy oksymoron. Mówi się, że osoby, które spędzają całe dnie na opalaniu są bogate w witaminę D - jednak Was zaskoczę : im ciemniejszą skórę posiadamy, tym jest ona mniej zdolna do jej produkcji.
 Drugi powód dla którego większość nastolatek uwielbia się wystawiać na słońce - opalenizna powoduje zmniejszenie się trądziku. Jest to całkowita nieprawda. Fakt, ciemna skóra potrafi maskować trądzik, jednak tym samym promienie słoneczne niszczą ją, powodując łuszczenie, marszczenie, sparzenia, a nawet nie widoczne dla nas jeszcze w okresie lata - prześwity, które potrafią nam towarzyszyć przez długi czas. Może prościej. Wyobraźcie sobie, że macie na swojej skórze krostę przepełnioną ropą. Idziecie się opalać. Wasza krosta wtedy jest wystawiona na lekkie sparzanie. Po dłuższym czasie to lekkie sparzanie zamienia się w gaszenie papierosa na niej. Krosta może i zamaskowała swój wygląd i utożsamiła się z resztą brązowego już ciała, przez co nie jest widoczna, ale pamiętajmy, że problem leży pod skórą, a słońce nie wyciśnie większości ropy, która znajduje się nie na wierzchu pryszcza, tylko pod nim. Następnie dochodzi do przypalenia owej krosty, wtedy zaczyna się ona łuszczyć, odpadać, jednak problem cały czas pozostaje, tylko uśpiony! Czyha sobie spokojnie na odpowiedni moment w zaciszu, pod naszą skórą. Po czterogodzinnej sesji opalania się przez tydzień mogą nam pozostać stałe blizny, a natężenie trądziku się zwiększy!
                      Skóra wyschnięta, zmarszczki pogłębione, powstały przebarwienia, których bardzo trudno się pozbyć.
 Następna sprawa - opalanie odmładza. Fałsz. Jest zupełnie na odwrót.
Opalanie powoduje, iż nasza skóra się niszczy, przez co pogłębiają się zmarszczki. Im większa zmarszczka, tym trudniej się jej pozbyć. W dodatku promienie słoneczne są odpowiedzialne za  pojawianie się nowych wgłębień, oraz marszczeń na skórze. Po opalaniu skóra staje się mniej jędrna - im jędrniejsza skóra, tym dłużej utrzymamy nasz zdrowy wygląd!
                       W tym przypadku doszło do uzależnienia od promieni słonecznych - nie tylko ucierpiała skóra, ale i włosy. Aby doprowadzić się do takiego stanu trzeba się opalać wiele lat, jednak pierwsze zmiany na ciele można zauważyć już po pierwszych sesjach na słońcu.                  

  Może niektórzy po prostu zignorują podane powyżej powody, dla których nie warto się opalać, ale wiedzcie, iż mimo wszystko to tylko kilka z nich. Nie wspomniałam nawet o bardzo popularnym raku skóry, czy zaprzestaniu produkcji witamin, bądź zagrożeniu złapania czerniaka. Jednak chcę Was uczulić, iż opalanie uzależnia. Nasz organizm szybko przyzwyczaja się do gromu ciepła jakie mu przekazujemy wylegując się na balkonie, dzień, czy dwa po smażeniu się skóra jest bardzo delikatna, wypryski, pieprzyki i piegi stają się mniej widoczne, dzięki czemu nie odmówimy sobie kolejnej sesji na tarasie. Chyba już wiecie jakie są tego konsekwencje. W dodatku najbardziej wrażliwa skóra znajduje się na twarzy.


Opalenizna w Azji Wschodniej



 No dobrze, a jakie podejście do smażenia się na słońcu mają nasi drodzy Azjaci? Otóż bardzo rozsądne.
Japonia, Korea, Singapur, czy Chiny - jasny odcień skóry jest bardzo pożądany. Jednak nie chodzi tu o typową, chorowitą bladość, tylko o to, aby skóra była zadbana, wyglądała zdrowo, a na twarzy widniały naturalne rumieńce. Wiele z Was pewnie uważa to za wielką chęć upodobnienia się do Europejczyka. A bzdura totalna ! To tak, jakby biali ludzie masowo piekli się na plaży, żeby być klonami Kenijczyków. O tym będzie oddzielny post, więc przejdźmy do tematu opalania.


 Azjaci są bardzo świadomi ryzyka jakie niosą ze sobą promienie słoneczne. Pielęgnację skóry zaczyna się tam już w bardzo wczesnym wieku, a matki od małego uczą swoje dzieci, jak się zachowywać w upale. Rynek kosmetyczny w Azji jest bardzo rozwinięty, dzięki czemu można tam znaleźć mnóstwo środków, które ochronią nas przed słońcem, dostarczą skórze potrzebnych witamin bez konieczności niszczenia jej na plaży, a także ją pobudzą i odświeżą. Dlaczego, aż taki bogaty wybór? Japonka, Koreanka, Chinka, czy Singapurka - każda kobieta chce jak najdłużej wyglądać młodo i czuć się świeżo. W tych krajach możecie nawet spotkać ludzi z parasolkami na ulicy, gdyż nie boją się oni dobrej opieki. Świadoma oraz dobra ochrona przed słońcem - to jest sekret młodości Azjatek. Nie tylko hurtowe picie zielonej herbaty i jedzenie sushi, jak twierdzi większość. Prawidłowe dbanie o skórę powoduje zdrowy wygląd, ale także lepsze samopoczucie, wyższą samoocenę, mniejsze ryzyko chorób i wykluczenie raka skóry, czerniaka, oparzeń, przebarwień, znamień, czy łuszczeń.


 
Nie przesadnie blada, ale wyglądająca na zdrową i młodą dziewczynę Azjatka, wie jak o siebie dbać.
 
 
 
No ok, ale do czego zmierzam? Do tego, że po prostu opalanie się jest bardzo szkodliwe. Pewnego razu może stać się jak narkotyk. Nie chcemy -, ale musimy. Wczasowicze, turyści nad morzem, 
uważajcie na siebie. Weźcie sobie do serca moje porady, bo uwierzcie - o zmarnowanie sobie skóry naprawdę łatwo.


To jak się chronić przed słońcem?

Wystarczająco genialnego sposobu nie ma. Ale są te dobre. Żaden, nawet krem z największym filtrem nie zapewni stu procentowej ochrony przed słońcem. Jednak zawsze coś. Polecam wybierać właśnie takie, które mamy pewność, że chociaż trochę nas osłonią, a nie jakieś lepkie badziewie za sześć złotych. W drogeriach Natura i Rossmann można zakupić spray przeciwsłoneczny, z którego jestem mocno zadowolona, bo po chwili wnika w skórę i nie zostawia klejącej substancji na naszym ciele.
AA SUN ochrona przeciwsłoneczna
Cena ok. 30 zł.


NALEŻY PAMIĘTAĆ, ŻE ŻADEN KREM PRZECIWSŁONECZNY NIE DZIAŁA W STU PROCENTACH, ORAZ NIE CHRONI NAS PRZEZ CAŁY DZIEŃ. ZALECANE JEST UŻYWAĆ FILTRU CO 2H I PO WYJŚCIU Z WODY.

Używanie samego spray'u na pewno nie wystarczy, ale powinno pomóc chociaż trochę. Ja sama staram się unikać słońca w porze roku, kiedy świeci najintensywniej, ponieważ mam bardzo wrażliwą skórę i jak gdzieś wychodzę to często zabieram ze sobą cienką narzutę, chustę, albo kapelusik. Plus filtr.
 Radzę też zabezpieczyć się  przed możliwością udaru, bądź sparzenia sobie głowy, nosząc najzwyklejszą na świecie czapkę.
 Dla tych którzy pluskają się nad morzem, polecam ostatecznie wziąć po powrocie do hotelu jednak tą kąpiel w wannie, gdyż jako mieszanka Kołobrzegu, miasta które leży nad Bałtykiem, a latem jest okupowane przez turystów, wiem co się w tej wodzie znajduje. Zasolenie naszego kochanego morza jest bardzo małe, ale za to nie brakuje w nim ludzkich płynów, wymiocin i odchodów. Niektórzy po prostu nie wytrzymują, albo nie chcą  zapłacić dwa złote za skorzystanie z toalety w jakiejś knajpie. Nie wspominając, co tam wyrzucają.

Dobra kochani, już nie będę Wam więcej dzisiaj truć na temat mojego zdania o opalaniu. Do zobaczenia w następnym poście ;)

                                                                                                                        Śniegowe sayonara.

Zabójcza fryzjernia, czyli Dansai Bunri no Crime Edge

 Śniegowe gozaimasu.


   Ostatnimi czasy są wielkie upały. Praktycznie nie wychodzę na dwór. A jak już, to szybko podbiegam do jakiegoś sklepu z klimatyzacją. Mamy w domku ciepły kominek, ogrzewanie, kaloryferki, ale żeby jakiegoś malutkiego wiatraczka, to nie, bo po co. Lepiej siedzieć w pokoju z  trzydziestoma pięcioma stopniami i przytulać mrożone truskawki, które były podobno na zimę...
 
Dobsz, ja sobie tutaj już ponarzekałam, więc pora na... Recenzję? xD W sumie nie wiem jak to nazwać, chyba bardziej "ocenę", hejt, bluzganie, śmiechanie, gwałćmy wioski, palmy dziewice, jeszcze niedawno dosyć popularnego anime(maj 2013 jak dobrze pamiętam), a mianowicie...


...Dansai Bunri no Crime Edge



  Anime przepełnione krwią, morderstwem, zabójcami i... Włosami? No, możliwe.
 Haimura Kiri to chłopak, który od zawsze był oddany swojej pasji. Interesował się tym od maleńkości, zawsze pełen zapału i werwy. Ogólnie rzecz biorąc, to nic dziwnego, wiele dzieci wybiera sobie zawód jaki by chciały wykonywać w przyszłości. Ale naprawdę... Jeśli twój syn jara się włosami nicznym miecz Rina z Ao no Exorcist - to wiedz, że coś się dzieje. Jednak ta cecha nie przeszkadza mu jakoś szczególnie w egzystencji, więc na swojej drodze życia, spotyka Iwai - dziewczynę obdarzoną najpiękniejszymi włosami wśród ludności. No, zaleta zaletą, ale jak zwykle jest pewien haczyk. Otóż włosów Iwai nie da się ściąć. Została nałożona na nie klątwa, przez którą mogą tylko stale rosnąć i żadne ostrze nie jest w stanie ich przeciąć. Ale czy na pewno? Co się stanie, kiedy nożyczki Kiriego pozostawione przez jego dawnego przodka, dadzą radę skrócić skutecznie fryzurę Iwai? Czy to na pewno tylko zwykłe ostrze...?

Żeby życie miało smaczek, raz nożyczki, raz tasaczek.


  Fabuła może się wydawać dziwna i mocno przerysowana. Bo tak jest. Nie zmienia to jednakże faktu, iż autorowi w pewnym momencie udaje się nawet zaciekawić widza. Jeśli jesteście fanami praktycznie niezniszczalnych loli z bronią - to anime dla Was! A tak na poważnie. Nieudana mieszanka mrocznej atmosfery z sielanką wśród nowo zdobytych przyjaciół. Gdyby twórca zdecydował się na obranie tylko jednego klimatu, to może by to jakoś wypadło. Ale przepraszam. Kilka minut po próbie rozszarpania kogoś na flaki już się uśmiechają i czerwienią. Wygląda to trochę na to, jakby mangaka nie mógł się zdecydować, albo bał się przejść całkowicie na ciemną stronę mocy.
 Muzyka została dobrana świetnie. Opening niczego sobie, a ending też miły dla ucha. Soundtracki bardzo dobrze dopasowane. Tła nie jakieś specjalne, za to projekty postaci staranne i charakterystyczne. Nie powiem, większość bohaterów została wykonana schematycznie, ale z czasem odkrywali przed widzem coraz to nowsze, ciekawsze cechy. Autor pokazuje jak normalni(to tam był ktoś normalny? :O) ludzie  zostają owładnięci przez swoje pragnienia i jaką cenę są za to gotowi zapłacić. Akcja obraca się w sumie dynamicznie, przypuszczam, że raczej byście się nie zanudzili.  Czasami niestety trudno się połapać("To on żyje, czy nie żyje?", "Ej, kiedy go zabili? Aaa, jeszcze żywy... Chwila. Co?").
 Ogólnie zachęcam do obejrzenia Dansai Bunri no Crime Edge fanów loli oraz nietypowych fetyszy.

Szczególnie nie polecam tego animca fryzjerom, bo się załamią, kiedy zobaczą co Japończycy myślą o ich zawodzie.
 
 
 

Dansai Bunri no Crime Edge :

  • Typ widowni : seinen

  •  Rok produkcji : 2013

  •  Gatunek : akcja, fantasy, romans

  •  Tematyka :  przemoc (od siebie dodam "lizanie")

  • Status : zakończone

  • Studio : Studio Gokumi
 
 
 
Śniegowe sayonara.


Katana, a katakana.

 Śniegowe gozaimasu.

Dosyć niedawno rozmawiałam z jedną dziewczyną z naszej szkoły, która jest mniej więcej ogarnięta w temacie Japonii, anime i mang. Przynajmniej tak mi się wydawało.

- Hej, Klaudia, a oglądałaś może Shingeki no Kyojin?

- Jasne, że tak! Było genialne! Ta scena kiedy wszyscy nawalają na tytany w lesie i (spoiler)(spoiler)(spoiler)(spoiler), no i wtedy (spoiler)(spoiler)(spoiler), a Eren(spoiler)(spoiler)!

- Tak! Genious!  Też uwielbiam tą scenę kiedy Eren (spoiler)(spoiler). Ale tytuł Shingeki mnie przeraża... Jak oni wciskają te małe kanji napakowane tysiącem kreseczek... Brr. Jakby nie można było napisać tego w hiraganie, albo zjapońszczyć Attack on Titan na katakanę zamiast robić istne dzieło sztuki ze zwykłego napisu (T-T).

- Hm. Powiem ci, że jakby napisać ten tytuł na katanie, to by wyglądało trochę dziwnie, bo oni nie walczą katanami, tylko takimi dziwnymi ostrzami.

- ...

Tak, zdecydowanie jest mocno obeznana w mandze, oraz anime, ale temat Japonii i japońskich krzaczków niech omija szerokim łukiem xD

I raz się spotkałam jeszcze z takim ciekawym przypadkiem. Na jakimś wyjeździe, chyba triada teatralna, jeden chłopak miał koszulkę z Dragon Ball'a. Od razu padł ofiarą mojego wykładu na temat prawie wszystkich możliwych tytułów, jakie zdążyły się pojawić w ciągu dekady. Po jakimś czasie zeszliśmy na temat języka japońskiego(tj. to był praktycznie mój monolog, więc można uznać, że ja zeszłam), no i pytam gościa :

- A hiraganę ogarniasz?

- Uhm... Nie, tego chyba nie oglądałem, ale kojarzę.

Widocznie już się biedaczek zagubił w tej mojej paplaninie i robił wszystko byle dać swoim uszom odpocząć xD

  Moi drodzy czytelnicy(jest Was ponad pięć!),
w dzisiejszym poście pragnę wyjaśnić małą różnicę między kataną, a katakaną, hiraganą, a anime. Taką maluśką.

Katana



 Oto jak wygląda katana. Takie fajne, cienkie ostrze, bardzo skutecznie tnące ciało.

                                                                   
                                                                     Katakana



 
Czyli jeżeli katakana to nie jest literówka w słowie "katana"... To co to jest...?
Katakana jest to jeden z japońskich alfabetów w którym zapisuje się wyrazy obcojęzyczne, nazwy własne, imiona, no i... Chyba tyle. Pewnie wielu z Was zauważyło, że w Japonii panuje tzw. "engrish", czyli zjapońszczanie angielskich wyrazów. Dlaczego akurat tak? Wytłumaczę to na prostym przykładzie.
 Spróbujcie ułożyć według tego alfabetu słowo "Poland". Nie da się, ponieważ katakana, jak i hiragana dzielą się na sylaby, a nie pojedyncze literki. W zapisie sylabicznym z katakany będzie to brzmiało : "ポーランド, czyli "Poorando". I dodajmy do tego brak skilla wymawiania "r" u Japończyków, to mamy "Poolando".
 
 Anime 
 
 


 
Jak widać, anime to bardzo inteligentna forma rozrywki z głębokim przekazem.


Hiragana
 
 
Hiragana nie wymaga tak wielkiego poziomu IQ, jak do oglądania anime, więc równoznaczne jest to, iż drugi z japońskich alfabetów sylabicznych nie jest ambitną animacją pokroju Boku no Pico. Hiragana została wykształcona w dawnych czasach przez kobiety, które za swoimi parawanami udoskonalały litery, czyniąc je bardziej subtelnymi i delikatnymi. Przynajmniej tak czytałam.
Do czego służy hiragana? Do codziennego zapisu w Japonii. Pomijając magię kanji o tysiącach znaczeń, jest to najczęściej używany alfabet. Za pomocą niego zapisuje się prawie wszystko co japońskie, partykuły, pytania, zdania twierdzące i tp. Na przykład :
 
一月はさむいです。(ichi gatsu wa samui desu)
 
Styczeń jest zimny/chłodny.
 
Za pomocą tego prostego zdania, można zauważyć co zostało zapisane w hiraganie :) Zwłaszcza zwróćcie uwagę na partykuły wa i desu. Z tego co mi wiadomo, partykuły zawsze zapisuje się w hiraganie.
 
 
OK. Koniec tego zanudzania Was na dzisiaj, moje drogie, szerokie grono czytelników (5). Tym oto żartobliwym sposobem, mam nadzieję, że niektórym przybliżyłam troszeczkę tematykę j. japońskiego, chociażby na tyle, abyście nie pomylili hiragany z anime   m(__ __)m
 
Śniegowe sayonara.
 
 


Nihon no purezento!

 Śniegowe gozaimasu.

ASAIFHSEIFHIFASIASIFJOAIFJAONSVNERBVAIFNKSJAIFIOMKWEMI!!

Ekhm.

Dzisiaj pojechałam na lekcję japońskiego. Moja sensei wróciła ze swojego pobytu w Japonii. Przywiozła mi "trochę" purezento. Kochani... To było niczym gwiazdka w lipcu! Nawet lepsza!

Czas na szpan. Chciałam się z Wami podzielić zdjęciami tych wspaniałych rzeczy ^^




Skarpetki!
Oto przegenialne skarpetki z Japonii(nie, gejsze w takich nie chodzą...)! Czerwony kapturek chyba

nigdy nie był taki słodki, a głodny wilk taki milusi ^///^

Najlepsze słodycze to te z dodatkiem matchi <3


Jedzenie! Tak, uhm, no wiadomo, że człowiek to istota, która musi jeść i w ogóle, w dodatku zielona herbata podobno jest najzdrowsza na świecie, a czekolada też dobra na krążenie i tp... To nie prawda, że już wszamałam te Pocky. Więc na zdjęciu są widoczne : Pocky z kawałkami chrupiącej zielonej herbatki(matchi), Kit Kat o smaku matchi i cukierki z jakimś uroczym kanji, też o smaku matchi (uwielbiam matchę *w* A z czekoladą to już w ogóle - jedna z najlepszych rzeczy na świecie.) 
 
 
Pocztówki i plasterki :)

 
Na tym zdjęciu widoczne są dwie przepiękne pocztówki, jedna prosto z muzeum Studia Ghibli, przedstawiająca Mononoke Hime, a druga kupiona podczas wycieczki. U góry widoczne są... Plasterki z Hello Kitty! I jak tu nie mówić "słodkie rany"? 
 
 
Plasterki mode on
 Ok. Plasterki z Hello Kitty i plasterki z Shingeki no Kyojin. Chyba zostanę masochistką i będę specjalnie je nakładać.



Gąbka panda!
Od tej pory nawet moje kąpiele będą moe xD Najlepsza gąbka jaką widziałam. Nazwałam go Mizuketsu :P Chociaż to będzie dziwne jak będę szorować plecy NIM, więc uznajmy, że pando-gąbka to dobry duszek bez płci...


Figurka chibi Miku!
 
Teraz coś, na czego punkcie bardzo oszalałam, zaraz po moim drogim Mizuketsu, czyli figurka chibi Miku! Takie rzeczy sprzedają w Book Off'ie za 400 jenów, w naszej polskiej Yattcie 150 zł... Tzw. sprawiedliwość. 
 
 
 
Słodycze!

W internecie można znaleźć mnóóóóstwo grafik z japońskimi słodyczami w najróżniejszej formie. Niektórzy mówią, że w Japonii wcale nie sprzedają ciasteczek w kształcie grzybów. Ha. I tu się mylą (/>.<)/  Tam można znaleźć nawet ciasteczka w kształcie twarzy, albo najróżniejszych gatunków rybek. Tutaj proszę - czerwone opakowanie z ciasteczkiem z okularami, bardzo tajemnicze, bo jeszcze nie rozkminiłam co to jest :P Żółte opakowanie z tyłu to herbatniki z nadzieniem, mające na sobie obrazki grzybków, a te największe, kolorowe pudełko to... POPIN COOKIN! Nie ma w nich żelatyny, jest tylko agar i jakaś substancja żelująca z fasoli, więc chyba pobawię się w cukiernika :D 

 
 
 
 
Torbeka z Hatsune Miku i dwie przypinki.


 
Na tym zdjęciu widoczna jest torebka z Miku Hatsune i dwie przypinki :D
 

Zbliżenie na przypinki
 
 
 
 
Oprócz  tego, u mojej kochanej sensei, udało mi się skosztować... Dango, które przywiozła z Japonii! O ich świeżość nie trzeba się martwić - były pakowane próżniowo z zbieraczem wilgoci. O smaku zielonej herbaty, naprawdę przepyszne <3 To pierwszy raz, kiedy jadłam dango i od razu spróbowałam takich pysznych :D
 
 
 
 



Ok, o moich prezentach już di endo, ale chciałam Wam pokazać, co przywiozła sobie moja sensei :D (Spoko, spoko, ma tego dwa razy więcej niż ja ^^ Mieszkać przez dwa tygodnie obok Book Off'a... Chyba wiecie iloma torbami pełnymi gadżetów to się kończy? :D) Musiałam, ale to po prostu musiałam zrobić temu zdjęcie. Harry Potter po japońsku! Przetłumaczę z katakany : "Hari Potta". Tytuł brzmi śmiechowo, ale to ten "engrish". A po prawej macie zawartość :) Ktoś chciałby przeczytać?



Przywieszka z Nyanko-sensei <3 (pozdrowienia dla Wojtuśko-sensei)

 
 


Przywieszka z Al'em z FMA. To jest takie moe, że zaraz będę musiała spojrzeć na podręcznik od matmy, żeby się ostudzić.


OK. Na dzisiaj to już wszystko(nie chcę Was zaspamić). Serdecznie pozdrawiam moją sensei Nyatarię, która mnie tak hojnie obdarowała i ostatnimi czasy ciśnie ze mną odmianę przymiotników :P

A teraz czas zjeść wszystko.


                                                                                                                              Śniegowe sayonara :)