Opalanie jest tak samo zdrowe, jak skok w ogień.

 Śniegowe gozaimasu.

  Dzisiaj chciałam poruszyć dosyć wrażliwy temat, w którym nie jestem ekspertem, ale od kilku lat się w nim trochę orientuję. W dodatku ostatnimi czasy wiele osób zmusza mnie do obrony swoich racji. Na pewno ten post nie będzie pasować do reszty wpisów na blogu, jednak zależy mi na nim, a skoro jest to Manganian Randomu, to random obowiązkowo - jedna wielka mieszanka.
Więc jaki temat dzisiaj poruszę?


Opalenizna w Europie


 Dobsz, moi drodzy. Wiele z Was pewnie zachciało w te piękne, słoneczne dni, poleżeć na balkonie, bądź na plaży i złapać mnóstwo promieni słonecznych, przy okazji zmieniając kolor swojej skóry na karmelowy. W Europie opalanie się jest bardzo popularne, uważane za nieszkodliwe, a nawet korzystne. Niektórzy czytając ten post mogą mnie uznać za nadwrażliwą, ale proszę uwierzcie mi.
Zdrowa opalenizna nie istnieje. I doskonale o tym wiedzą Azjatki, jak i Azjaci ze wschodu.

  Dlaczego tak prosto z mostu? Bo jestem pewna swoich przekonań. Bujdy o tym, iż słońce dostarcza nam olbrzymiej ilości witaminy D doprowadzają mnie do szału - więcej jej zaczerpniemy z łososia, czy dyni, niż promieni słonecznych. A tutaj taki ciekawy oksymoron. Mówi się, że osoby, które spędzają całe dnie na opalaniu są bogate w witaminę D - jednak Was zaskoczę : im ciemniejszą skórę posiadamy, tym jest ona mniej zdolna do jej produkcji.
 Drugi powód dla którego większość nastolatek uwielbia się wystawiać na słońce - opalenizna powoduje zmniejszenie się trądziku. Jest to całkowita nieprawda. Fakt, ciemna skóra potrafi maskować trądzik, jednak tym samym promienie słoneczne niszczą ją, powodując łuszczenie, marszczenie, sparzenia, a nawet nie widoczne dla nas jeszcze w okresie lata - prześwity, które potrafią nam towarzyszyć przez długi czas. Może prościej. Wyobraźcie sobie, że macie na swojej skórze krostę przepełnioną ropą. Idziecie się opalać. Wasza krosta wtedy jest wystawiona na lekkie sparzanie. Po dłuższym czasie to lekkie sparzanie zamienia się w gaszenie papierosa na niej. Krosta może i zamaskowała swój wygląd i utożsamiła się z resztą brązowego już ciała, przez co nie jest widoczna, ale pamiętajmy, że problem leży pod skórą, a słońce nie wyciśnie większości ropy, która znajduje się nie na wierzchu pryszcza, tylko pod nim. Następnie dochodzi do przypalenia owej krosty, wtedy zaczyna się ona łuszczyć, odpadać, jednak problem cały czas pozostaje, tylko uśpiony! Czyha sobie spokojnie na odpowiedni moment w zaciszu, pod naszą skórą. Po czterogodzinnej sesji opalania się przez tydzień mogą nam pozostać stałe blizny, a natężenie trądziku się zwiększy!
                      Skóra wyschnięta, zmarszczki pogłębione, powstały przebarwienia, których bardzo trudno się pozbyć.
 Następna sprawa - opalanie odmładza. Fałsz. Jest zupełnie na odwrót.
Opalanie powoduje, iż nasza skóra się niszczy, przez co pogłębiają się zmarszczki. Im większa zmarszczka, tym trudniej się jej pozbyć. W dodatku promienie słoneczne są odpowiedzialne za  pojawianie się nowych wgłębień, oraz marszczeń na skórze. Po opalaniu skóra staje się mniej jędrna - im jędrniejsza skóra, tym dłużej utrzymamy nasz zdrowy wygląd!
                       W tym przypadku doszło do uzależnienia od promieni słonecznych - nie tylko ucierpiała skóra, ale i włosy. Aby doprowadzić się do takiego stanu trzeba się opalać wiele lat, jednak pierwsze zmiany na ciele można zauważyć już po pierwszych sesjach na słońcu.                  

  Może niektórzy po prostu zignorują podane powyżej powody, dla których nie warto się opalać, ale wiedzcie, iż mimo wszystko to tylko kilka z nich. Nie wspomniałam nawet o bardzo popularnym raku skóry, czy zaprzestaniu produkcji witamin, bądź zagrożeniu złapania czerniaka. Jednak chcę Was uczulić, iż opalanie uzależnia. Nasz organizm szybko przyzwyczaja się do gromu ciepła jakie mu przekazujemy wylegując się na balkonie, dzień, czy dwa po smażeniu się skóra jest bardzo delikatna, wypryski, pieprzyki i piegi stają się mniej widoczne, dzięki czemu nie odmówimy sobie kolejnej sesji na tarasie. Chyba już wiecie jakie są tego konsekwencje. W dodatku najbardziej wrażliwa skóra znajduje się na twarzy.


Opalenizna w Azji Wschodniej



 No dobrze, a jakie podejście do smażenia się na słońcu mają nasi drodzy Azjaci? Otóż bardzo rozsądne.
Japonia, Korea, Singapur, czy Chiny - jasny odcień skóry jest bardzo pożądany. Jednak nie chodzi tu o typową, chorowitą bladość, tylko o to, aby skóra była zadbana, wyglądała zdrowo, a na twarzy widniały naturalne rumieńce. Wiele z Was pewnie uważa to za wielką chęć upodobnienia się do Europejczyka. A bzdura totalna ! To tak, jakby biali ludzie masowo piekli się na plaży, żeby być klonami Kenijczyków. O tym będzie oddzielny post, więc przejdźmy do tematu opalania.


 Azjaci są bardzo świadomi ryzyka jakie niosą ze sobą promienie słoneczne. Pielęgnację skóry zaczyna się tam już w bardzo wczesnym wieku, a matki od małego uczą swoje dzieci, jak się zachowywać w upale. Rynek kosmetyczny w Azji jest bardzo rozwinięty, dzięki czemu można tam znaleźć mnóstwo środków, które ochronią nas przed słońcem, dostarczą skórze potrzebnych witamin bez konieczności niszczenia jej na plaży, a także ją pobudzą i odświeżą. Dlaczego, aż taki bogaty wybór? Japonka, Koreanka, Chinka, czy Singapurka - każda kobieta chce jak najdłużej wyglądać młodo i czuć się świeżo. W tych krajach możecie nawet spotkać ludzi z parasolkami na ulicy, gdyż nie boją się oni dobrej opieki. Świadoma oraz dobra ochrona przed słońcem - to jest sekret młodości Azjatek. Nie tylko hurtowe picie zielonej herbaty i jedzenie sushi, jak twierdzi większość. Prawidłowe dbanie o skórę powoduje zdrowy wygląd, ale także lepsze samopoczucie, wyższą samoocenę, mniejsze ryzyko chorób i wykluczenie raka skóry, czerniaka, oparzeń, przebarwień, znamień, czy łuszczeń.


 
Nie przesadnie blada, ale wyglądająca na zdrową i młodą dziewczynę Azjatka, wie jak o siebie dbać.
 
 
 
No ok, ale do czego zmierzam? Do tego, że po prostu opalanie się jest bardzo szkodliwe. Pewnego razu może stać się jak narkotyk. Nie chcemy -, ale musimy. Wczasowicze, turyści nad morzem, 
uważajcie na siebie. Weźcie sobie do serca moje porady, bo uwierzcie - o zmarnowanie sobie skóry naprawdę łatwo.


To jak się chronić przed słońcem?

Wystarczająco genialnego sposobu nie ma. Ale są te dobre. Żaden, nawet krem z największym filtrem nie zapewni stu procentowej ochrony przed słońcem. Jednak zawsze coś. Polecam wybierać właśnie takie, które mamy pewność, że chociaż trochę nas osłonią, a nie jakieś lepkie badziewie za sześć złotych. W drogeriach Natura i Rossmann można zakupić spray przeciwsłoneczny, z którego jestem mocno zadowolona, bo po chwili wnika w skórę i nie zostawia klejącej substancji na naszym ciele.
AA SUN ochrona przeciwsłoneczna
Cena ok. 30 zł.


NALEŻY PAMIĘTAĆ, ŻE ŻADEN KREM PRZECIWSŁONECZNY NIE DZIAŁA W STU PROCENTACH, ORAZ NIE CHRONI NAS PRZEZ CAŁY DZIEŃ. ZALECANE JEST UŻYWAĆ FILTRU CO 2H I PO WYJŚCIU Z WODY.

Używanie samego spray'u na pewno nie wystarczy, ale powinno pomóc chociaż trochę. Ja sama staram się unikać słońca w porze roku, kiedy świeci najintensywniej, ponieważ mam bardzo wrażliwą skórę i jak gdzieś wychodzę to często zabieram ze sobą cienką narzutę, chustę, albo kapelusik. Plus filtr.
 Radzę też zabezpieczyć się  przed możliwością udaru, bądź sparzenia sobie głowy, nosząc najzwyklejszą na świecie czapkę.
 Dla tych którzy pluskają się nad morzem, polecam ostatecznie wziąć po powrocie do hotelu jednak tą kąpiel w wannie, gdyż jako mieszanka Kołobrzegu, miasta które leży nad Bałtykiem, a latem jest okupowane przez turystów, wiem co się w tej wodzie znajduje. Zasolenie naszego kochanego morza jest bardzo małe, ale za to nie brakuje w nim ludzkich płynów, wymiocin i odchodów. Niektórzy po prostu nie wytrzymują, albo nie chcą  zapłacić dwa złote za skorzystanie z toalety w jakiejś knajpie. Nie wspominając, co tam wyrzucają.

Dobra kochani, już nie będę Wam więcej dzisiaj truć na temat mojego zdania o opalaniu. Do zobaczenia w następnym poście ;)

                                                                                                                        Śniegowe sayonara.

Zabójcza fryzjernia, czyli Dansai Bunri no Crime Edge

 Śniegowe gozaimasu.


   Ostatnimi czasy są wielkie upały. Praktycznie nie wychodzę na dwór. A jak już, to szybko podbiegam do jakiegoś sklepu z klimatyzacją. Mamy w domku ciepły kominek, ogrzewanie, kaloryferki, ale żeby jakiegoś malutkiego wiatraczka, to nie, bo po co. Lepiej siedzieć w pokoju z  trzydziestoma pięcioma stopniami i przytulać mrożone truskawki, które były podobno na zimę...
 
Dobsz, ja sobie tutaj już ponarzekałam, więc pora na... Recenzję? xD W sumie nie wiem jak to nazwać, chyba bardziej "ocenę", hejt, bluzganie, śmiechanie, gwałćmy wioski, palmy dziewice, jeszcze niedawno dosyć popularnego anime(maj 2013 jak dobrze pamiętam), a mianowicie...


...Dansai Bunri no Crime Edge



  Anime przepełnione krwią, morderstwem, zabójcami i... Włosami? No, możliwe.
 Haimura Kiri to chłopak, który od zawsze był oddany swojej pasji. Interesował się tym od maleńkości, zawsze pełen zapału i werwy. Ogólnie rzecz biorąc, to nic dziwnego, wiele dzieci wybiera sobie zawód jaki by chciały wykonywać w przyszłości. Ale naprawdę... Jeśli twój syn jara się włosami nicznym miecz Rina z Ao no Exorcist - to wiedz, że coś się dzieje. Jednak ta cecha nie przeszkadza mu jakoś szczególnie w egzystencji, więc na swojej drodze życia, spotyka Iwai - dziewczynę obdarzoną najpiękniejszymi włosami wśród ludności. No, zaleta zaletą, ale jak zwykle jest pewien haczyk. Otóż włosów Iwai nie da się ściąć. Została nałożona na nie klątwa, przez którą mogą tylko stale rosnąć i żadne ostrze nie jest w stanie ich przeciąć. Ale czy na pewno? Co się stanie, kiedy nożyczki Kiriego pozostawione przez jego dawnego przodka, dadzą radę skrócić skutecznie fryzurę Iwai? Czy to na pewno tylko zwykłe ostrze...?

Żeby życie miało smaczek, raz nożyczki, raz tasaczek.


  Fabuła może się wydawać dziwna i mocno przerysowana. Bo tak jest. Nie zmienia to jednakże faktu, iż autorowi w pewnym momencie udaje się nawet zaciekawić widza. Jeśli jesteście fanami praktycznie niezniszczalnych loli z bronią - to anime dla Was! A tak na poważnie. Nieudana mieszanka mrocznej atmosfery z sielanką wśród nowo zdobytych przyjaciół. Gdyby twórca zdecydował się na obranie tylko jednego klimatu, to może by to jakoś wypadło. Ale przepraszam. Kilka minut po próbie rozszarpania kogoś na flaki już się uśmiechają i czerwienią. Wygląda to trochę na to, jakby mangaka nie mógł się zdecydować, albo bał się przejść całkowicie na ciemną stronę mocy.
 Muzyka została dobrana świetnie. Opening niczego sobie, a ending też miły dla ucha. Soundtracki bardzo dobrze dopasowane. Tła nie jakieś specjalne, za to projekty postaci staranne i charakterystyczne. Nie powiem, większość bohaterów została wykonana schematycznie, ale z czasem odkrywali przed widzem coraz to nowsze, ciekawsze cechy. Autor pokazuje jak normalni(to tam był ktoś normalny? :O) ludzie  zostają owładnięci przez swoje pragnienia i jaką cenę są za to gotowi zapłacić. Akcja obraca się w sumie dynamicznie, przypuszczam, że raczej byście się nie zanudzili.  Czasami niestety trudno się połapać("To on żyje, czy nie żyje?", "Ej, kiedy go zabili? Aaa, jeszcze żywy... Chwila. Co?").
 Ogólnie zachęcam do obejrzenia Dansai Bunri no Crime Edge fanów loli oraz nietypowych fetyszy.

Szczególnie nie polecam tego animca fryzjerom, bo się załamią, kiedy zobaczą co Japończycy myślą o ich zawodzie.
 
 
 

Dansai Bunri no Crime Edge :

  • Typ widowni : seinen

  •  Rok produkcji : 2013

  •  Gatunek : akcja, fantasy, romans

  •  Tematyka :  przemoc (od siebie dodam "lizanie")

  • Status : zakończone

  • Studio : Studio Gokumi
 
 
 
Śniegowe sayonara.


Katana, a katakana.

 Śniegowe gozaimasu.

Dosyć niedawno rozmawiałam z jedną dziewczyną z naszej szkoły, która jest mniej więcej ogarnięta w temacie Japonii, anime i mang. Przynajmniej tak mi się wydawało.

- Hej, Klaudia, a oglądałaś może Shingeki no Kyojin?

- Jasne, że tak! Było genialne! Ta scena kiedy wszyscy nawalają na tytany w lesie i (spoiler)(spoiler)(spoiler)(spoiler), no i wtedy (spoiler)(spoiler)(spoiler), a Eren(spoiler)(spoiler)!

- Tak! Genious!  Też uwielbiam tą scenę kiedy Eren (spoiler)(spoiler). Ale tytuł Shingeki mnie przeraża... Jak oni wciskają te małe kanji napakowane tysiącem kreseczek... Brr. Jakby nie można było napisać tego w hiraganie, albo zjapońszczyć Attack on Titan na katakanę zamiast robić istne dzieło sztuki ze zwykłego napisu (T-T).

- Hm. Powiem ci, że jakby napisać ten tytuł na katanie, to by wyglądało trochę dziwnie, bo oni nie walczą katanami, tylko takimi dziwnymi ostrzami.

- ...

Tak, zdecydowanie jest mocno obeznana w mandze, oraz anime, ale temat Japonii i japońskich krzaczków niech omija szerokim łukiem xD

I raz się spotkałam jeszcze z takim ciekawym przypadkiem. Na jakimś wyjeździe, chyba triada teatralna, jeden chłopak miał koszulkę z Dragon Ball'a. Od razu padł ofiarą mojego wykładu na temat prawie wszystkich możliwych tytułów, jakie zdążyły się pojawić w ciągu dekady. Po jakimś czasie zeszliśmy na temat języka japońskiego(tj. to był praktycznie mój monolog, więc można uznać, że ja zeszłam), no i pytam gościa :

- A hiraganę ogarniasz?

- Uhm... Nie, tego chyba nie oglądałem, ale kojarzę.

Widocznie już się biedaczek zagubił w tej mojej paplaninie i robił wszystko byle dać swoim uszom odpocząć xD

  Moi drodzy czytelnicy(jest Was ponad pięć!),
w dzisiejszym poście pragnę wyjaśnić małą różnicę między kataną, a katakaną, hiraganą, a anime. Taką maluśką.

Katana



 Oto jak wygląda katana. Takie fajne, cienkie ostrze, bardzo skutecznie tnące ciało.

                                                                   
                                                                     Katakana



 
Czyli jeżeli katakana to nie jest literówka w słowie "katana"... To co to jest...?
Katakana jest to jeden z japońskich alfabetów w którym zapisuje się wyrazy obcojęzyczne, nazwy własne, imiona, no i... Chyba tyle. Pewnie wielu z Was zauważyło, że w Japonii panuje tzw. "engrish", czyli zjapońszczanie angielskich wyrazów. Dlaczego akurat tak? Wytłumaczę to na prostym przykładzie.
 Spróbujcie ułożyć według tego alfabetu słowo "Poland". Nie da się, ponieważ katakana, jak i hiragana dzielą się na sylaby, a nie pojedyncze literki. W zapisie sylabicznym z katakany będzie to brzmiało : "ポーランド, czyli "Poorando". I dodajmy do tego brak skilla wymawiania "r" u Japończyków, to mamy "Poolando".
 
 Anime 
 
 


 
Jak widać, anime to bardzo inteligentna forma rozrywki z głębokim przekazem.


Hiragana
 
 
Hiragana nie wymaga tak wielkiego poziomu IQ, jak do oglądania anime, więc równoznaczne jest to, iż drugi z japońskich alfabetów sylabicznych nie jest ambitną animacją pokroju Boku no Pico. Hiragana została wykształcona w dawnych czasach przez kobiety, które za swoimi parawanami udoskonalały litery, czyniąc je bardziej subtelnymi i delikatnymi. Przynajmniej tak czytałam.
Do czego służy hiragana? Do codziennego zapisu w Japonii. Pomijając magię kanji o tysiącach znaczeń, jest to najczęściej używany alfabet. Za pomocą niego zapisuje się prawie wszystko co japońskie, partykuły, pytania, zdania twierdzące i tp. Na przykład :
 
一月はさむいです。(ichi gatsu wa samui desu)
 
Styczeń jest zimny/chłodny.
 
Za pomocą tego prostego zdania, można zauważyć co zostało zapisane w hiraganie :) Zwłaszcza zwróćcie uwagę na partykuły wa i desu. Z tego co mi wiadomo, partykuły zawsze zapisuje się w hiraganie.
 
 
OK. Koniec tego zanudzania Was na dzisiaj, moje drogie, szerokie grono czytelników (5). Tym oto żartobliwym sposobem, mam nadzieję, że niektórym przybliżyłam troszeczkę tematykę j. japońskiego, chociażby na tyle, abyście nie pomylili hiragany z anime   m(__ __)m
 
Śniegowe sayonara.
 
 


Nihon no purezento!

 Śniegowe gozaimasu.

ASAIFHSEIFHIFASIASIFJOAIFJAONSVNERBVAIFNKSJAIFIOMKWEMI!!

Ekhm.

Dzisiaj pojechałam na lekcję japońskiego. Moja sensei wróciła ze swojego pobytu w Japonii. Przywiozła mi "trochę" purezento. Kochani... To było niczym gwiazdka w lipcu! Nawet lepsza!

Czas na szpan. Chciałam się z Wami podzielić zdjęciami tych wspaniałych rzeczy ^^




Skarpetki!
Oto przegenialne skarpetki z Japonii(nie, gejsze w takich nie chodzą...)! Czerwony kapturek chyba

nigdy nie był taki słodki, a głodny wilk taki milusi ^///^

Najlepsze słodycze to te z dodatkiem matchi <3


Jedzenie! Tak, uhm, no wiadomo, że człowiek to istota, która musi jeść i w ogóle, w dodatku zielona herbata podobno jest najzdrowsza na świecie, a czekolada też dobra na krążenie i tp... To nie prawda, że już wszamałam te Pocky. Więc na zdjęciu są widoczne : Pocky z kawałkami chrupiącej zielonej herbatki(matchi), Kit Kat o smaku matchi i cukierki z jakimś uroczym kanji, też o smaku matchi (uwielbiam matchę *w* A z czekoladą to już w ogóle - jedna z najlepszych rzeczy na świecie.) 
 
 
Pocztówki i plasterki :)

 
Na tym zdjęciu widoczne są dwie przepiękne pocztówki, jedna prosto z muzeum Studia Ghibli, przedstawiająca Mononoke Hime, a druga kupiona podczas wycieczki. U góry widoczne są... Plasterki z Hello Kitty! I jak tu nie mówić "słodkie rany"? 
 
 
Plasterki mode on
 Ok. Plasterki z Hello Kitty i plasterki z Shingeki no Kyojin. Chyba zostanę masochistką i będę specjalnie je nakładać.



Gąbka panda!
Od tej pory nawet moje kąpiele będą moe xD Najlepsza gąbka jaką widziałam. Nazwałam go Mizuketsu :P Chociaż to będzie dziwne jak będę szorować plecy NIM, więc uznajmy, że pando-gąbka to dobry duszek bez płci...


Figurka chibi Miku!
 
Teraz coś, na czego punkcie bardzo oszalałam, zaraz po moim drogim Mizuketsu, czyli figurka chibi Miku! Takie rzeczy sprzedają w Book Off'ie za 400 jenów, w naszej polskiej Yattcie 150 zł... Tzw. sprawiedliwość. 
 
 
 
Słodycze!

W internecie można znaleźć mnóóóóstwo grafik z japońskimi słodyczami w najróżniejszej formie. Niektórzy mówią, że w Japonii wcale nie sprzedają ciasteczek w kształcie grzybów. Ha. I tu się mylą (/>.<)/  Tam można znaleźć nawet ciasteczka w kształcie twarzy, albo najróżniejszych gatunków rybek. Tutaj proszę - czerwone opakowanie z ciasteczkiem z okularami, bardzo tajemnicze, bo jeszcze nie rozkminiłam co to jest :P Żółte opakowanie z tyłu to herbatniki z nadzieniem, mające na sobie obrazki grzybków, a te największe, kolorowe pudełko to... POPIN COOKIN! Nie ma w nich żelatyny, jest tylko agar i jakaś substancja żelująca z fasoli, więc chyba pobawię się w cukiernika :D 

 
 
 
 
Torbeka z Hatsune Miku i dwie przypinki.


 
Na tym zdjęciu widoczna jest torebka z Miku Hatsune i dwie przypinki :D
 

Zbliżenie na przypinki
 
 
 
 
Oprócz  tego, u mojej kochanej sensei, udało mi się skosztować... Dango, które przywiozła z Japonii! O ich świeżość nie trzeba się martwić - były pakowane próżniowo z zbieraczem wilgoci. O smaku zielonej herbaty, naprawdę przepyszne <3 To pierwszy raz, kiedy jadłam dango i od razu spróbowałam takich pysznych :D
 
 
 
 



Ok, o moich prezentach już di endo, ale chciałam Wam pokazać, co przywiozła sobie moja sensei :D (Spoko, spoko, ma tego dwa razy więcej niż ja ^^ Mieszkać przez dwa tygodnie obok Book Off'a... Chyba wiecie iloma torbami pełnymi gadżetów to się kończy? :D) Musiałam, ale to po prostu musiałam zrobić temu zdjęcie. Harry Potter po japońsku! Przetłumaczę z katakany : "Hari Potta". Tytuł brzmi śmiechowo, ale to ten "engrish". A po prawej macie zawartość :) Ktoś chciałby przeczytać?



Przywieszka z Nyanko-sensei <3 (pozdrowienia dla Wojtuśko-sensei)

 
 


Przywieszka z Al'em z FMA. To jest takie moe, że zaraz będę musiała spojrzeć na podręcznik od matmy, żeby się ostudzić.


OK. Na dzisiaj to już wszystko(nie chcę Was zaspamić). Serdecznie pozdrawiam moją sensei Nyatarię, która mnie tak hojnie obdarowała i ostatnimi czasy ciśnie ze mną odmianę przymiotników :P

A teraz czas zjeść wszystko.


                                                                                                                              Śniegowe sayonara :)