W zwyczaju siła! - Top 5

 Śniegowe gozaimasu.


 Dobsz, to ja zacznę od tego, że ktoś mnie chyba nie lubi i nasłał na mnie wiadro zimnych internetów przez co na wypad do Poznania zachorowałam na grypę. Sugoi? No i nie mogę pominąć tego uroczego faktu, że jakimś magicznym trafem objawy choroby zaczęły pojawiać się dopiero, kiedy wyszłam z pociągu xD Ale już coraz lepiej, Dygowskie powietrze robi swoje, sąsiedzi dbają oto, abym się nie nudziła(pozdrawiam państwa z naprzeciwka - macie naprawdę dobry gust do muzyki, szkoda tylko, że puszczacie ją w środku nocy), a prognoza pogody jeszcze lepiej działa na samopoczucie, ale mogliby już tak nie kłamczyć, że po tych opadach deszczu będzie tęcza, a kucyki zaczną śpiewać, tylko niech powiedzą tą cholerną prawdę, że z chmur będzie się lać niczym krew po oderwaniu nogi, bo kurde, już chyba piąty raz nie wzięłam parasola.
 Ale do rzeczy.
 Albo nie.
ZGŁASZAM OFICJALNY HEJT NA POGODYNKI.
Ok, teraz mogę przejść do tematu posta.

Każda kultura jest inna, a we wszystkich krajach panują odmienne zwyczaje. W Niemczech mają święto piwa, w Polsce trwa ono prawie cały czas, we Francji mają co minuta jakieś strajki, a w Szwecji robią rybę duszoną w śmietanie.No dobsz, a jakie nietypowe zwyczaje panują w Kraju Kwitnącej Wiśni? Tj. nietypowe dla nas, dziwadeł z niebieskimi oczami - gajdzinów.

 1. Ale ma pani małą twarz! 

Na tego typu komplement gajdzini nawet nie wiedzą jak zareagować. Oburzyć się, zarumienieć, popłakać? Bardziej to drugie, bo Japończycy uważają małe twarze za piękne. Idealna uroda w Kraju Kwitnącej Wiśni, polega na posiadaniu drobnej twarzyczki w kształcie litery V.
Fan Bingbing
Dziewczyna widoczna na zdjęciu posiada cechy, które chciałaby mieć prawie każda Japonka, drobną twarz, małe usta, duże oczy i porcelanową skórę. Więc jeżeli usłyszycie, że Wasza mordka jest mała jak orzeszek, to macie się cieszyć niczym koń z marchewki XD

2. Zero punktów za poprawne odpowiedzi!

Dziwnym zwyczajem w Japonii jest to, iż za poprawne odpowiedzi zamiast standardowego "ptaszka" dostaje się kółeczko. A narysowane w szybkim tempie przypomina zero. Kiedy moja sensei pierwszy raz sprawdziła moje ćwiczenia z japońskiego, to miałam takie : "WTF, czy naprawdę jestem tak beznadziejnym przypadkiem, że nawet wpisywanie słówek w okienka mam źle?". A potem się dowiedziałam, iż jednak wszystko mam dobrze, tylko Japończycy postanowili sobie potrollować i zamiast ptaszka dają zero. Wiem, problemy trzeciego świata XD
3. Grupa krwi prawdę powie ci
 
Japończycy to przecież poukładany naród, pozbawiony zabobonów(nie mówimy tutaj o uprzedzeniu do turystów xD), ale w tym towarzystwie praktycznie każdy ludzi zadać przy pierwszym spotkaniu pytanie :
"Hej! Jaką masz grupę krwi?"
---A może byś się najpierw przedstawił niewychowany japońcu ty?!---  <<--- tak pomyśli Europejczyk.
Ale!
W obronie naszej niebieskookiej rasy, powiem, że w Europie na porządku dziennym są pytania pokroju "Jak się nazywasz?", a w Japonii : "Hm, czy ty przypadkiem nie masz AB?".
To rodzaj pewnej zabawy mającej na celu przełamać pierwsze lody. Jeżeli spotyka się kilkoro nowych ludzi, to zgadują oni po kolei jaką ich kolega ma grupę krwi. Na podstawie czego się opierają?  Każdy Japończyk ma przecież diadem Sailor Moon i za jego pomocą czytają myśli towarzysza. 
 
Według tej zabawy  :
 
 - Osoby z grupą A są ułożone, spokojne i opanowane. Nie brakuje im ambicji, często swoją perfekcyjnością onieśmielają innych. Często tłumią w sobie emocje, ani nie ulegają presji. Nie lubią być otaczane przez osoby o odmiennej grupie krwi.
 
- Osoby z grupą B są kreatywne, optymistycznie nastawione do życia, posiadają pozytywne podejście do wielu spraw. Z pozoru są towarzyscy, odważni, mili i pełni energii, ale tak naprawdę kryją w sobie swoje prawdziwe "ja".
 
- Osoby z grupą 0 to urodzeni przywódcy, oraz liderzy. Działają według własnych przekonań, są pewni siebie i ambitni. Do wielu rzeczy podchodzą spokojnie, mając pewność, że prawie każdy problem da się rozwiązać. Lubiani przez społeczeństwo, często troszczą się bardziej o innych, niżeli o siebie. Tak samo jak w grupie A często tają swoje prawdziwe uczucia. Ja mam grupę 0 i kij, praktycznie nic z tego do mnie nie pasuje. Gdybym była liderem, to współczułabym mojej grupie. A połączenie słów "Yuki" i "spokój" w nieciekawej sytuacji to oksymoron.
 
- Osoby z grupą AB są najwrażliwsze i najbardziej zdolne do empatii. Lubią towarzystwo swoich przyjaciół, bardzo im na nich zależy, ale czasami potrzebują trochę samotności. Obchodzą się bardzo delikatnie z innymi ludźmi, przez co mają duże wymagania wobec samych siebie. Inaczej traktują ludzi obcych, inaczej znajomych.
 
4. Minimalna przestrzeń
 
 
No nie no, ja rozumiem, że większość z nas w swoich rodzimych domach nie posiada jakichś super giga wielkich pokoi, tylko standardowo miejsce na łóżko, biurko, szafę, może komuś się trafił większy pokój na poddaszu. Ale. Ale. Ale. Japonia.
Pokój przedstawiony powyżej na zdjęciu nie jest w sumie taki mały, jak dla jednej osoby.
Jednak co by było, gdyby ten pokój był całym mieszkaniem?
No, tak jest.
Japończycy nie mają dużych wymagań, takie przeciętne gniazdko dla jednej osoby to tylko kilka mat(w tym kraju wielkość powierzchni liczy się za pomocą mat tatami). Chyba żaden Japończyk nie ma trzy pokojowego mieszkania, które grzałby tylko on i jego partner. Zupełnie inaczej, niżeli w europejskich standardach, gdzie na męża, żonę i trójkę dzieci przypada cały domek jednorodzinny, a w Japonii małe mieszkanko. No, ale głowa do góry, nasi przyjaciele inaczej podchodzą do praktycznie każdej sprawy, więc problem z tym możemy mieć tylko my, wynajmując mieszkanie, jednak po przyjeździe na miejsce okazuje się, iż walimy głową w sufit, a na spoczynek przypada nam połowa pokoiku.
A właśnie taka ciekawostka, że w tradycyjnym stylu posiadamy futon, czyli tak jakby przenośny materac z kołdrą i poduchami, który rano chowamy do szafy, a na jego miejscu rozkładamy stolik. Minimum przestrzeni - maksimum wykorzystania.
 
5. Przepraszanie
 
Wiemy, jak to jest, kiedy w Polsce mamy wypadek. Żadna strona nie chce się przyznać, ani tym bardziej przeprosić za szkody. W KKW(kraj kwitnącej wiśni xD) po stłuczce obie strony wychodzą zaaferowane z samochodów, przepraszają siebie nawzajem i biorą całą odpowiedzialność. Oczywiście nie oznacza to, że każdy z uczestników wypadku jak najmocniej pragnie wziąć na siebie winę i ponieść karę finansową, ale to tylko taka formalność, przyzwyczajenie, gest? Nie wiem jak to ująć. Na pewno w trakcie opowiadania tej historii znajomym każdy z panów obwiniałby innego, ale przy towarzyszu stłuczki miałby kamienny wyraz twarzy z poczuciem winy wlepionym w oczy. Cóż, zawsze to milsze, niżeli wzajemne obrzucanie siebie obelgami, jak to robią nasi rodacy.
 
 
Tak się przyjęło. Np. kiedy ktoś na nas wpadnie w trakcie drogi do spożywczaka, to natychmiast przeprosi, a jakbyśmy byli Japończykami to zrobilibyśmy to samo :
- Przepraszam!
 
- Nie, to ja przepraszam! 
 
Or something like that.
 
Japonia to taki świat, gdzie dziwne rzeczy praktycznie nie istnieją. Gdyby w środku Tokio wylądował kosmita, to przechodzący obok salaryman pochwaliłby go tylko za świetny cosplay i odszedł nie przejmując się niczym. Ale to właśnie jej urok. Mimo tego, iż Japończycy wychodzą na mocno poukładanych, surowych dla siebie i wymagających, to według mnie ich wyobraźnia jest ogromna.
Dobra zbaczam z tematu, pora chyba w końcu pójść spać o normalnej porze. Wczoraj próbowałam, ale coś się nie udało (pozdrawiam mysz ze strychu), więc jakoś o drugiej schodziłam jeszcze po ciastka do kuchni, żeby uciszyć głoda.
 
                                                                                                              Śniegowe sayonara!

Kim jest w końcu ten otaku?

 Śniegowe gozaimasu.

U mnie wszystko w porządku, naprawdę nie musicie pytać spadajcie siły nieczyste, które skazują mnie na samotne opróżnianie nutelli w pokoju.

Ok więc. Nie będę się zbytnio rozpisywać na wstępie - chciałam tylko pozdrowić mojego najukochańszego Samsusia z naprawy ! Trzymaj się dzielnie maleńki, pańcia wierzy, że operacja się uda! Daj z siebie wszystko i wróć do mnie z działającym gniazdem oraz kartą. Nawet jeżeli się nie powiedzie... Będę Cię pamiętać.

Tak, chodzi o telefon. Coś nie halo? ;-;

 Dzisiaj chciałam poruszyć troszeczkę drażliwy temat. Większość osób interesujących się anime i mangą jest na niego wyczulona. A mianowicie : Kim są ci otaku?
Prawdziwi pasjonaci animacji i kultury japońskiej, mangowcy, obsesyjni fani, mangozjeby, czy pokemony? Postaram się dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie.
Wyrażona w poniższym tekście opinia jest subiektywna i prezentuje moje własne zdanie.

Otaku (jap. おたく lub オタク) – środ. miłośnik japońskiej popkultury, głównie anime, mangi i gier komputerowych. Termin stosowany głównie przez środowiska miłośników japońskiej popkultury jako określenie miłośnika takowej, aczkolwiek spotkać można się również ze znaczeniem rodzimie japońskim, określającym osobę przejawiającą obsesyjną fascynację, zazwyczaj powiązaną z fandomem mangi i anime.
Źródło - Wikipedia 

Otaku w Kraju Kwitnącej Wiśni - kiedyś i dziś.


Otaku - dosłownie, z j. jap. "fan".

 Przyjrzyjcie się końcówce ostatniego zdania, które pochodzi od mądrości cioci Wikipedii. Otaku to osoba, która wyraża obsesyjne zamiłowanie do kultury A&M, a kogoś takiego spokojnie można nazwać fanatykiem. Tak uważa większość ludzi płytko zagłębionych w temacie. Są oni wierni japońskiej tezie, którą kiedyś usłyszeli, bądź gdzieś przeczytali. No dobrze, skoro mamy być wierni tej teorii, to zobaczmy jak to aktualnie funkcjonuje w Japonii.
 Faktycznie, kiedyś słowo "otaku" powodowało na twarzach japońskich gospodyń skrzywienie, a w oczach młodych studentek zaczynała gościć trwoga. Miało miejsce parę zabójstw związanych z "miłością" do pewnych tytułów, a owi otaku wzorowali się w tych morderstwach na swoich ulubionych bohaterach. Nie wiem jakie mangi czytali, że posuwali się tak daleko, bo coś wątpię, aby w Sailorkach tryskało krwią, ale w Europie nie raz, nie dwa się zdarzyło, iż jakiś miłośnik literatury wzorował się na morderstwach ze swojego ukochanego kryminału.
  Dzisiaj określenie "otaku" Japończykom kojarzy się z zamiłowaniem, nadmierną pasją, nieróbstwem, hikkimori, bezrobociem, kocimi uszkami, lenistwem,  meido cafe i tp. Ogólnie oddawaniu się swojemu hobby, zamiast podciągnąć gacie i ruszać do roboty. Może ono powodować marszczenie brwi u pani Yamady, ale następną reakcją nie będzie wyciągnięcie palca wskazującego i miliony obelg pod adresem tego fana, tylko westchnięcie i lekkie pokręcenie głową.


Określenia  zmieniają się z czasem, nie tylko w Japonii, ale i na całym świecie. Pokolenia się wymieniają, każde ma inne zdanie na temat pewnej grupy społecznej. Strasznych zabójców zastępują nastolatki w strojach pokojówek grające do drugiej w gierki otome zamiast wziąć ten podręcznik i pouczyć się do testu. Ale czy jest w tym coś złego? Każdy ma swoją pasję. Jedni po nocach rysują komiksy, mimo tego, że następnego dnia mają maturę z polskiego, inni do piątej grają na perkusji. Kto co woli.

Otaku w Polsce - pasjonat kultury i animacji japońskiej, mangozjeb, pokemon, czy zwyczajny mangowiec? 

No, okej. Wiemy już jaka jest sytuacja w Kraju Wschodzącego Jena, ale warto by się troszkę zainteresować Polską. Kim są otaku wywodzący się z plemiona Polan?
 Od wielu osób niezorientowanych w temacie słyszymy wulgarne określenie "mangozjeb". Czysta złośliwość, czy może sami sobie na nie zapracowaliśmy? Człowiek człowiekowi nie równy. Każdy charakter jest inny. Tego nie da się określić od tak. Ale pomyślcie, obok kolejki na jakiś konwent przechodzi "normalny", przeciętny człowiek. Załóżmy, że żyje on programami pokroju Dlaczego ja?, Trudne sprawy, a jego ulubionym zajęciem jest cykanie sweet foci na facebooka. No dobra, przechodzi sobie, a obok niego grupa dziewcząt piszczy i podskakuje na widok plakatu jednej z ich koleżanek z wizerunkiem Leviego. Człowiek uniesie tylko jedną brew do góry, zrobi dziubek i odejdzie rozpowiadając wszystkim ze swojego "gatunku" kogo spotkał na ulicy. Ogarniając tylko i wyłącznie rzeczownik "manga"(bo "anime" kojarzy mu się z "animal planet") powstają takie ambitne określenia mające na celu urazić fandom.


 No dobra, rozumiemy - tutaj przypadek pojawienia się złego człowieka, w złym miejscu i w złym czasie. Ale co kiedy swój obraża swego? Niektórym z naszych towarzyszy nie podoba się(żeby nie używać mocniejszych określeń) postawa ludu na konwentach. Głównie dziewcząt. Wiele razy spotykałam grupki płci pięknej, które okazywały swoje nadmierne zainteresowanie pewnym wokalistą grupy K-popowej, czy Sebastianem Michaelisem za pomocą głośnych pisków i krzyków - to może zniechęcić do siebie wiele osób z tego samego grona, co owe panienki. Osobiście mi one nie przeszkadzają, należę do tych ludzi co wiele tolerują. Ważne, aby ten człowiek przy bliższym kontakcie nie był tak samo piskliwy i podekscytowany jak podczas spotkania ze swoim idolem ;)
 Kogo możemy nazwać pasjonatem? Kogoś kto trwa w tej fascynacji do Japonii od lat. Nie interesuje się jedynie animacją, ale również kulturą kraju skąd wychodzą te genialne serie. Czyta książki na ten temat, zagłębia się w tradycję, jak również historię. Ktoś kto stara się dowiedzieć jak najwięcej i odczuwa z tego wielką przyjemność. Czyta mangi, ogląda anime, jeździ na konwenty gdy ma taką możliwość, odróżnia visual novel od light novel, a w kuchni próbuje sam zrobić gorące miso. Pasjonata trwa w swojej miłości do Japonii nie zważając na opinie ludzi z zewnątrz, po prostu oddaje się temu co uwielbia. Cały czas jest zakochany w tym dalekim kraju mimo tego, że nigdy go nie odwiedził z powodu braku niezbędnych środków. Pasjonata to ktoś taki, kto jest w stanie coś poświęcić dla tego znaczącego hobby. To nie jest obsesyjny fan. To po prostu osoba, która odczuwa radość żyjąc Japonią mimo tego, iż oddalona jest od niej tysiące kilometrów. I takich ludzi znam bardzo dużo. Nie tylko mangowców, ale tancerzy, wokalistów, aktorów, recytatorów, rysowników, czy pisarzy. Każdy z nich żyje swoim własnym światem, który mimo tego, że być może fizycznie daleki, a jednak cały czas blisko duchem.


  No dobra, to jak jest z tym określeniem "otaku" w Polsce? Coraz bardziej się rozmywa negatywne znaczenie tego wyrazu. Mimo tego można napotkać ludzi, którzy nie życzą sobie być tak nazywani mimo zainteresowań. Mam wrażenie, że w Europie przywłaszczyliśmy sobie to słówko i nadaliśmy mu zupełnie nowe znaczenie - nie określa ono już tylko jednego człowieka, ale naszą całą społeczność. Jest ono łatwiejsze w wymowie niżeli "fan mangi, anime oraz kultury japońskiej". Wystarczy powiedzieć "otaku". Japonia co innego, Polska co innego. Wątpię, aby w naszym kraju co drugi mangowiec był gotów poświęcić swoją koleżankę dla jakiegoś shinigami, aby zyskać Death Note'a. Według mnie w Europie otaku to po prostu ktoś kto siedzi w tym całym zwariowanym fandomie A&M. Może być on pasjonatem, albo zwykłym fanem. Po prostu bierze czynny udział w gronie takich jakich on, a wolne chwile poświęca na oglądanie anime, czy czytanie mangi. Nie musi zaraz kupować yukaty i lecieć do Japonii na jakieś matsuri. Po prostu - ma to lubić i mieć na koncie kilkanaście ulubionych tytułów ;)

                                                                                                                              Śniegowe sayonara

Książę Piekieł - czyli atomy bogiem, a nauka nałogiem.

Śniegowe gozaimasu.


  Już trochę mniej płaczę za obozem, ale coś czuję, że tęsknić będę cały rok. Trzeba to przeboleć. Na szczęście jakiś geniusz wynalazł czekoladę. Niestety inny geniusz, wynalazł kalorie... xD
No cóż, żyć trzeba. Normalni ludzie topią smutki oglądając Chucka Norrisa na Animal Planet, inni brazylijskie telenowele nakręcane w Niemczech z czeskimi aktorami. A otaku? Otaku oglądają anime i czytają mangi. Zwłaszcza wiele z nas ma ciekawe tendencje dobijać się mimo smutnego humoru, jakimiś dramatami, czy okruchami życia, albo co gorsza po raz kolejny oglądając Clannad'a.
Do wszystkich co mają podłe nastroje - nie smutać tam, tylko brać się za Makai Ouji - Devils and Realist! 





Makai Ouji : Devils and Realist
 
 Historia obraca się wokół Williama, potomka arystokratycznej rodziny posiadającego niezwykłą inteligencję. Pewnego dnia jego wujek, za sprawą nieudanego przedsięwzięcia, traci praktycznie cały swój majątek. Obawiając się, że dobre imię jego rodziny zostało zszargane, William wraca do swojego domu razem z towarzyszącym mu lokajem, mając na celu znalezienie cokolwiek co można by sprzedać i choć trochę podreperować rodzinny budżet. Przeszukiwanie posiadłości owocuje odnalezieniem podziemnego pokoju wybudowanego tam przez jego przodków. Znajduje się tam magiczna pieczęć, dzięki której naszemu bohaterowi nieświadomie udaje się przywołać demona. Istota ta informuje go, że jego imię brzmi Dantalion i wyjawia, iż William jest tzw. desygnatorem, osobą posiadającą prawo do wyznaczenia następnego władcy świata demonów.

   No dobra. Już widzę te agresywne tłumy, którym opis Makai Ouji nasuwa na myśl połączenie Pandora Hearts z Kuroshitsuji. Posłuchajcie mnie przyjaciele. Demony i lokaje nie występują jedynie w tych dwóch tytułach T-T Uwierzcie... Naprawdę. Książę Piekieł to bardzo dobry tytuł, który wraz z postępem akcji wyrywa się ze schematów i tworzy zupełnie nową, oryginalną historię.
Poza tym tam są bisze.
 William Twining to bardzo mądry, a zarazem inteligentny młodzieniec. Ze wszystkiego ma najlepsze wyniki - można by rzec, iż to typowy główny bohater animca. Zwłaszcza jeżeli siedziałby w ostatniej ławce od okna - to już w ogóle byłby idealny schemat. Ale NOPE. Z tego co pamiętam, William nie siedzi w ostatniej ławce, a w jego klasie nie ma okna. Do rzeczy. Chłopak ma wielkie ambicje, przede wszystkim marzy mu się kariera sławnego polityka i dołączenie do śmietanki towarzyskiej. Pewnego razu przyszedł czas na opłacenie czesnego, jednak wujek troszkę zaniechał swoje obowiązki i nie nakarmił szkoły tą magiczną sumką. No to Will udaje się do stryjaszka, a stryjaszka ni ma. Jest tylko lokaj, goły dom, demony, ściany, ogródek z pomidorami i... Głównie chodzi o demony. Lecz tego nasz bohater nie uznaje, gdyż jak to sam określa, jest  "dziedzicem epoki oświecenia", czyli stuprocentowym ateistą, którego życiem jest nauka, a demony, nawet jeżeli stojące przed nim - pozostają dla niego czystą fikcją.
   ,,Jeżeli ryby ci nie smakują - jedz ciastka. Logiczne."
  Postacie w Makai Ouji może i mają jakieś cechy, które podporządkowują je do pewnego typu, jednak widać, iż autor postarał się przy tworzeniu głównych oraz drugoplanowych charakterów. Żaden z bohaterów nie ujawnia nam swojej osobowości na zawołanie, lecz odkrywa ją z każdym odcinkiem/chapterem coraz bardziej i bardziej. Nawet jeżeli kogoś nie zainteresuje fabuła, to przy tej historii będą go trzymać barwne postacie, których jest dosyć sporo, a każda oryginalna i na swój sposób wyjątkowa. Manga tak samo jak anime cierpi na deficyt kobiet, ale dla mnie to nie problem. Nie jest to ani biszówka, ani harem, więc scenek o męskiej przyjaźni i świecenia torsem niczym reflektorem podczas koncertu nie będzie. Oczywiście pojawia się tam czasem płeć piękna, jednak sporadycznie. Powód jest taki, iż akcja dzieje się w męskim akademiku, a po co komu grono delikatnych dziewcząt, kiedy uwagę przykuwa Sytry? *q*
 W trakcie historii przeplata się motyw aniołów, demonów, chrześcijaństwa, Starego Testamentu, oraz króla Salomona. Dla fanów gatunków fantasy, nadprzyrodzone - serdecznie polecam. Ci którzy mniej więcej ogarniają kim był Gilles de Rias, a po wyjściu z kościoła pamiętają kto to archanioł Gabriel - też może się spodobać.

                                                                      
\
 Mimo tego religijnego wątku oraz użycia wielu postaci historycznych, to wiedzmy jednak, iż większość Japończyków to shintoiści, więc wszystko nie będzie w stu procentach zgodne z prawdą... Natomiast autorom idealnie udało się połączyć te wszystkie składniki i dodać do nich komedię. Kiedy oglądałam Makai Ouji nie mogłam powstrzymać śmiechu w niektórych momentach. Najlepsze jest to, że mangaka buduje więź pomiędzy postaciami, a odbiorcą, dzięki czemu zwroty akcji, jak również zabawne sceny odbieramy dwa razy bardziej.
 Kreska. Powiem Wam, że mi się naprawdę podoba. Nie jest specyficzna, przesadzona, ani zbyt słodka. Po prostu ładna, estetyczna, ciesząca oko. W mandze dwadzieścia razy lepsza niż w animcu. Sposób dopracowywania szczegółów i wymyślne stroje bohaterów faktycznie przypominają mi trochę Yanę Toboso, autorkę Kuroshitsuji. Jednak tym lepiej - niektóre kadry wyglądają jak pojedyncze dzieła sztuki. Na tła nie zwracałam uwagi, co świadczy o tym, że nie wyróżniają się tak mocno jak design postaci, ale mimo wszystko akcja rozgrywa się głównie na terenie szkoły, przez co rysownik nie miał okazji, aby wykazać się w tej dziedzinie.
 Muzyka w anime była przeciętna. Opening nawet ciekawy, jednak według mojej osoby mogli się bardziej postarać. Zwalmy wszystko na niski budżet  (z całym szacunkiem dla niższych ludzi z którymi ostatnio rozmawiałam - może i jesteście mniejsi ciałem, ale wielcy duchem!)!
 Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Polecam tą serię tym, którzy lubują się w kryminałach/fantasy/teologii/komedii/tajemnicach/ciastkach/ładnej kreski/biszach. 
Seria została wydana przed Studio JG, pdt. Książę Piekieł. Niedługo na półkach empików pojawi się drugi tom, a cała manga w Japonii jest cały czas kontynuowana, ma jak na razie 8 tomów.

 


  •  Typ widowni : shoujo


  •  Rok produkcji : 2013


  •  Gatunek : akcja, fantasy, komedia


  •  Tematyka :  demony


  • Status : zakończone(anime)


  • Studio : Dogakobo

Dlaczego warto?
Bo w klasie nie ma okna.

                                                                                                                         Śniegowe sayonara.

Otaku podbijają Zieleniec!

  Śniegowe gozaimasu.


  Sadystyczna dziewczynka z chińską ksywką(jak to uważają moi drodzy koledzy z RPG), wróciła do domu, po genialnej wyprawie za kołobrzeskie mury. W środku przepełniona krwią i bardzo ważnymi narządami pokroju wątroby, czy śledziony, ale zwłaszcza tęsknotą za swoimi ukochanymi towarzyszami z polskiej Japonii... (czyt. Zieleńca)
  W dzisiejszym poście chcę powylewać trochę żali. Wiem, jakież to oryginalne - smutać jak cała reszta obozu. No, ale serio... Nie jestem z lodu (tylko ze śniegu, a śnieg ma mega dużo feelsów!) , żeby nie reagować na rozstania.
  Na samym wstępie(hehe, ja i moje wstępy długości połowy wpisu) chciałam pozdrowić wszystkich którzy czytają mojego bloga! W trakcie wyjazdu dowiedziałam się, że liczba moich czytelników przekroczyła siedem, więc dzięki Wam za to! m(__ __)m   Nie będę wymieniać nickami, bo jeszcze przez przypadek kogoś z tego wielkiego grona pominę, ale to ogromna radość, że niektórzy są tak uodpornieni, iż sięgają po te wypociny.

Mimo wszystko ten blog nie jest w stu procentach poświęcony na wylewanie moich uczuć, więc będzie reklama dla obozu. Czy dobra, czy zła, to się dopiero przekonamy ;)

 

 Obozy OTAKU bt ORION
 Obóz ten jest skierowany w stronę fanów Brody i darcia gardeł. Jednak z otwartymi ramionami przyjmiemy też miłośników Trzech Braci Dango, oraz kartonowej nawalanki. Dla uczestników zostały przygotowane różnorodne zajęcia mające na celu rozwijanie kreatywności, jak również sztuki samoobrony przed Zygmuntem. Największą popularnością cieszą się warsztaty z machania bokenem gdzie popadnie, Drogi Do Stołówki i rysowania biszy jako stickman'ów. Ci, którzy są fanami męczących wycieczek, serdecznie zapraszamy na Misję Otakuzacyjną do Duszników. Podczas tej pieszej wędrówki będziemy obezwładniać przechodniów openingiem z Mirrai Nikki i siłą przekonywać ich, aby zostali otaku. Jak widać dobrej zabawy nie ma końca! Dodatkową atrakcją jest możliwość dokarmiania(legalnie!) kadry w trakcie posiłków. Czas Wam umili sąsiadujący niedaleko obóz RPG, który nie omieszka się trzymać od naszego campa jak najdalej po prostu z niewiadomych przyczyn są przekonani, że pomyliliśmy Zieleniec z ośrodkiem dla osób z zaburzeniami. Serdecznie zapraszamy na obozy organizowane przez nasze biuro!

 Pisałam z pamięci, opis praktycznie zgodny z tym co jest napisane na stronie. Dodałam jedynie parę słów od siebie...

 W trakcie pobytu miałam okazję wziąć udział w zajęciach wokalnych i przekonać się, że kariera piosenkarki nie jest mi pisana, co innego świetlana przyszłość fałszerza na Ultra Starze.
 Stalkowałam kartki na których rysowała Razuri - to w przeciwieństwie do zajęć wokalnych, które mocno uwydatniały moje niedoskonałości(to nie wina Cele, ale moich strun głosowych - bardziej nadają się do wydziergania z nich czapki, niż do śpiewania), zagrzało mnie do działania! Odkąd wróciłam zabrałam się za rysowanie i ćwiczenie póz!
 Dowiedziałam się, która to lewa, a która to prawa na zajęciach z iaido(nie martwcie się - już zdążyłam zapomnieć) i poczuć się jak samuraj pod dobrym okiem Haji-sensei.
  Wzięłam udział w LARPie, który był naprawdę ciekawy(pięć osób popełniło samobójstwo, kilka się hajtnęło, parę zginęło z rąk jakiegoś ronina, a jeszcze inni wypłynęli sobie do Portugalii). Dostałam genialną rolę, a przydzielanie jej wyglądało mniej więcej tak :
MG: Dobra, słuchaj. Twoja postać jest wredna, złośliwa, najwięcej kombinuje i wszystkim działa na nerwy. Ma zabić swoją siostrę i przejąć władzę w klanie. A po drodze może sobie wydać córkę za mąż.  Podoba się?
Ja: W stu procentach.
Poza tym bawiłam się w kucharza klejąc onigiri i farbując przepyszne dango. Wiecie co powiem? FRAJERZY KTÓRZY NIE DOCENIAJĄ SOSU MITARASHI Z CHLEBEM. Aczkolwiek z dangusiami też jest genialny. Ogólnie jedzenie jest wspaniałe.
 I czo tam jeszcze? Prelekcja o demonach japońskich, czyli twoja żona jest żurawiem, teściowie to drzewa, a najlepszy przyjaciel okazał się borsukiem. Ach ta Japonia.
Gdybym miała wymieniać jeszcze inne atrakcje jakie spotkały mnie na tym obozie, to myślę, że blogspot by się wkurzył za zużywanie zbyt dużej ilości internetów. Ale naprawdę. Było genialnie.
 +Byłam na warsztatach z Magic : The Gathering. Dostałam starter. Zagrałam. Wygrałam. Poszłam do innego stoliczka. Przegrałam. Ale i tak z dumą przez pół obozu dzielnie udawałam, że wszystko w tej grze rozumiem. Bardzo polubiłam.

  Na koniec parę zdjęć z tych szalonych dwóch tygodni. Chyba jakieś zieleńcowe kami się na nas pogniewało i przez większość czasu mieliśmy kijową pogodę(ciocia Botari wykrakała), ale dla fanów Boku no Dango San Kyoudai nie był to szczególny problem. Cieszyliśmy się Wi-Fi w Mieszku jak na prawdziwego Otaku przystało.


Wycieczka do Dusznik - integruje najbardziej. Tam każdy jest sobie równy. Tam każdy tak samo ze zmęczenia wala się na asfalt.
 
 

Kalambury.
Mówcie co chcecie, najlepsze były na czwartym slocie (100kłos if u know what I mean).

Pierwsza pomoc i logiczne wytłumaczenie.

Kaligrafia. Tusz na twarzy power.

Do nauki trzeba mieć odpowiednie podejście. Z chrupkami każdy nauczył się obsługiwać pałeczkami w pięć minut(byli tacy co w SIEDEM minut zjedli zanim się nauczyli, ale ciii).

Warsztaty kulinarne. Po nich nasz obóz uświadomił sobie, że zamiast fotosyntezy przy świetle laptopa, można zejść na dół do kuchni, zagotować ryż i zjeść małego króliczka! (nie miało to zabrzmieć groźnie xD)

Oto ja i Alice... Dwie zdrajczynie, które poszły do obozu RPG malować figurki. Miny erpegowców, kiedy moja towarzyszka wystrzeliła z pytaniem A gdzie macie różowy?, były tak piękne, że mogłam zrobić zdjęcie i powiesić nad łóżkiem.

Dobsz, to naprawdę końcówka. Serdecznie pozdrawiam trollową kadrę(zasługuje na to określenie, po tym co zrobiła na cosplay'u), szalonych mangowców, cały Stokłos, Zygmunta ze strychu i budyń z duszą. Naprawdę, długo o Was nie zapomnę. Będę tęsknić przez cały rok. Może uda mi się wbić na zimowy.
 Post przepełniony masą tekstu. Pisany klawiaturą i łzami.

                                                                                                                     Śniegowe sayonara.